Pisząc o Zdzisławie Maklakiewiczu – jego dorobku zawodowym i życiu prywatnym – warto wziąć pod uwagę kilka czynników. Otóż dorastał w czasie wojny. Jeszcze zanim osiągnął pełnoletniość, wziął udział w powstaniu warszawskim, a po kapitulacji trafił do niemieckiego obozu jenieckiego. Był jedynakiem z warszawskiego drobnomieszczańskiego domu, w którym rządziła matka, Czesława. On ją kochał i podziwiał, a pępowina nigdy nie została przecięta: mieszkał z mamusią nawet po ślubie. Ojciec Ładysław, ekonomista, także całkowicie podporządkował się władczej „Cesi”, a stosunki w domu przypominały te z „Moralności pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej – a przynajmniej tak je przedstawiła po latach Marta Maklakiewicz w książce „Maklak. Oczami córki” (Prószyński i S-ka, 2015). Miała prawo do tak ostrej opinii, choć nie wszyscy ją podzielali – do czego jeszcze powrócę.
Trzeba również pamiętać o czasach, na jakie przypadła największa aktywność zawodowa Zdzisława Maklakiewicza. W PRL powstawało wiele słabych filmów i to nie tylko z powodu cenzury wycinającej najlepsze fragmenty scenariuszy lub w ogóle niedopuszczającej do ich realizacji. Niestety, nader często kręcono przeciętne produkcyjniaki, propagandowe przypowiastki o codziennym trudzie klasy robotniczo-chłopskiej, a na początku lat 70., w epoce Gierka, pojawił się tandetny blichtr badylarzy i pozorna mała stabilizacja kadry kierowniczej. Wszystkiemu zaś na co dzień towarzyszyły zakrapiane imprezy, spotkania przy kieliszku. Różnica polegała jedynie na tym, że jednych stać było na tanie wino, piwo lub „wódeczkę”, a innych na „koniaczek”.
Kwintesencją PRL-u był np. film Jerzego Sztwiertni „Siedem czerwonych róż, czyli Benek kwiaciarz o sobie i innych” (1972) będący adaptacją sześciu opowiadań Marka Nowakowskiego z tomu „Mizerykordia” i w którym w każdej z nowelek filmowych Zdzisław Maklakiewicz zagrał inną postać – m.in. tytułowego Benka pracującego u właściciela szklarni z kwiatami, służącego pomocą milicjanta, skorego do zabawy inżyniera, kierownika domu kultury na prowincji. Choć film miał ukazywać różne ludzkie postawy, to dziś postrzegany jest jako ostra satyra na PRL, czysta groteska. Oczywiście, wzorem absurdalności tamtych czasów niezmiennie pozostaje „Rejs” (1970) w reżyserii Marka Piwowskiego, ale ten film wymaga osobnego omówienia.
Zdzisław Maklakiewicz mógłby zawodowo osiągnąć znacznie więcej, gdyby nie jego słomiany zapał, dystans do rzeczywistości i dusza naturszczyka. Był typem niebieskiego ptaka, Piotrusia Pana, poszukiwacza – wiecznie w drodze – przedkładającego dobrą zabawę nad nudną stabilizację w tych ponurych czasach. Lubił pogawędzić przy kawiarnianym lub barowym stoliku. Przy kieliszku chętnie spotykał się z kolegami – zwłaszcza z Janem Himilsbachem – i opowiadał różne dykteryjki, wymyślał najlepsze teksty dla swoich bohaterów.
Mało kto wiedział, że chorował na cukrzycę. I do dziś nie wiadomo, czy 9 października 1977 r. zmarł z powodu choroby, czy od uderzenia milicyjną pałką w głowę po pijackiej burdzie przy warszawskim hotelu Bristol. Miał wówczas zaledwie 50 lat.