Sierpień polski w XX wieku

W polskim kalendarzu nie ma miesięcy, które nie dźwigałyby brzemienia historii. I jest to na ogół brzemię rocznic bolesnych: martyrologia września czy dramaty grudnia to istotna część naszego dziedzictwa. Na tym tle polski sierpień wyróżnia się niezwykłym splotem wielkich cierpień i wielkich nadziei.

Publikacja: 12.08.2021 15:29

„Wymarsz Pierwszej Kompanii Kadrowej z Oleandrów w Krakowie dnia 6 sierpnia 1914 r.” – obraz Jerzego

„Wymarsz Pierwszej Kompanii Kadrowej z Oleandrów w Krakowie dnia 6 sierpnia 1914 r.” – obraz Jerzego Kossaka z 1934 r.

Foto: Muzeum Wojska Polskiego/East News

„Podzwonne sierpnie" – pisał w wierszu poświęconym tytułowemu miesiącowi Stanisław Grochowiak. W tej metaforze mieści się i świadomość końca, i zapowiedź zmiany, i potrzeba upamiętnienia. Takie też były polskie sierpnie w XX wieku: nieraz zwiastowały nieubłagany koniec jakiejś epoki, a zarazem zapowiadały następną. Jedne z nich odcisnęły się głęboko w pamięci zbiorowej, inne pozostawiły ślady mniej wyraźne i niejednoznaczne. Warto niektórymi z tych śladów podążyć.

Kiedy zaczęła się I wojna światowa?

Jak podają encyklopedie, pierwszy światowy konflikt minionego stulecia, na Zachodzie nazywany Wielką Wojną, rozpoczął się 28 lipca 1914 r., gdy Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii. Propozycji formułowanych przez historyków w tej kwestii jest jednak więcej. Zdaniem badaczy koncentrujących się na dziejach Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Włodzimierza Borodzieja i Macieja Górnego, autorów pracy „Nasza wojna", jego początków należy szukać wcześniej, w wojnach bałkańskich z 1912 i 1913 r. A skoro data nie jest oczywista, a Wielka Wojna jest także „nasza", wolno spytać, kiedy rozpoczęła się dla Polaków. Czy w dniu, w którym poddani trzech zaborców wyruszyli na front w mundurach obcych armii? Z perspektywy polskich aspiracji, późniejszych ocen i skutków tej wojny, a wreszcie utrwalonego po 1918 r. mitu niepodległościowego, możliwa jest inna odpowiedź: wszystko zaczęło się w czwartek, 6 sierpnia 1914 r., najpewniej o godz. 2.42 (źródła nie są zgodne co do godziny). O tej porze z krakowskich Oleandrów wymaszerowała ku granicy z Królestwem Pierwsza Kompania Kadrowa, dowodzona przez Tadeusza Kasprzyckiego, w przyszłości generała i ministra w rządzie niepodległej Rzeczypospolitej. Niewielki oddział, sformowany zaledwie przed kilkoma dniami z członków Związków Strzeleckich oraz Polskich Drużyn Strzeleckich, wyekwipowany i dozbrojony w ostatniej chwili dzięki funduszom zebranym przez jego organizatorów, prezentował się skromnie. Motywacji i świadomości wagi tej chwili strzelcom jednak nie brakowało – wiedzieli, jak wspominał Stefan Pomarański, że oto „wreszcie historyczny dzień 6 sierpnia" (Pomarański S., „W awangardzie (ze wspomnień piłsudczyka)", Warszawa 1916). Wszak przygotował ich na ten moment komendant Piłsudski jeszcze 3 sierpnia, mówiąc wtedy do kadrowiczów: „Żołnierze! Spotkał was ten zaszczyt niezmierny, że pierwsi pójdziecie do Królestwa i przestąpicie granicę rosyjskiego zaboru, jako czołowa kolumna wojska polskiego, idącego walczyć za oswobodzenie Ojczyzny". Przed Pierwszą Kadrową postawiono zadania bardzo ambitne: celem wkroczenia na ziemie zaboru rosyjskiego było wywołanie tam powstania, a nawet wyzwolenie Warszawy. Przy niewielkim entuzjazmie mieszkańców Królestwa nic z tych planów nie wyszło. Kompania powróciła do Krakowa, gdzie stała się zawiązkiem Legionów. Ale sierpniowy wymarsz z Oleandrów urósł do rangi legendy, pierwszego rozdziału wielkiej opowieści o „naszej" wojnie i heroicznej drodze do niepodległości. W 1934 r. wydarzenie to uwiecznił na obrazie Jerzy Kossak, a kolejne rocznice świętowano uroczyście aż do wybuchu II wojny.

Nie tylko Cud nad Wisłą

Trudno byłoby kwestionować zarówno militarne, jak i symboliczne znaczenie Bitwy Warszawskiej, operacji wojskowej trwającej od 13 do 25 sierpnia 1920 r., która w znacznym stopniu zdecydowała o wyniku wojny polsko-bolszewickiej. Ale Cud nad Wisłą nie był jedynym sierpniowym bojem o przetrwanie i kształt odrodzonego kraju. Pierwszej wojny na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej nie zakończyło ani podpisanie rozejmu w wagonie kolejowym w Compiegne w 1918 r., ani sygnowanie traktatu wersalskiego. Ambicje powracających na mapę lub powstających państw, teraz narodowych, były ogromne i często sprzeczne. Dawni „bracia" i sąsiedzi stawali się wrogami. Rozpoczynała się dopiero walka o wyznaczenie granic na terytoriach, których granice od dawna nie dzieliły, i która trwała w regionie nawet do 1923 r. Polska toczyła tę walkę nierzadko równocześnie na przeciwległych krańcach formującego się państwa. I nierzadko w sierpniu.

23 sierpnia 1919 r. wybuchło powstanie sejneńskie, jedno z raczej zapomnianych, a przy tym do dziś budzących kontrowersje. Niemcy, niepogodzeni z klęską, niechętnie rezygnowali ze swych byłych wschodnich prowincji i zdobyczy. Suwalszczyznę opuścili dopiero w drugiej połowie sierpnia. Ziemie te, a szczególnie obszar sejneński, uważali za swoje i Polacy, i Litwini, przede wszystkim ci, dla których była to ziemia rodzinna. Ani jedna, ani druga strona nie przywiązywała nadmiernej wagi do linii demarkacyjnej Focha wyznaczonej przez Radę Najwyższą Ententy i stanowiącej prowizoryczną granicę. Obie strony natomiast podgrzewały atmosferę demonstracyjnymi działaniami politycznymi: 12 sierpnia w Suwałkach odbył się zjazd przedstawicieli ludności polskiej tych obszarów, na którym wprost postulowano konieczność militarnego rozwiązania sporu. Wkrótce potem do manifestujących w Sejnach Litwinów przybył ówczesny premier Litwy Mykolas Sleževičius, aby zagrzewać ich do oporu. Jak więc przekonuje Piotr Łossowski, powstanie nie było długo i starannie przygotowanym przedsięwzięciem pod kuratelą władz centralnych, ale doraźną inicjatywą miejscowego okręgu POW. Walki rozpoczęły się jeszcze przed świtem 23 sierpnia i w ciągu kilku godzin powstańcy opanowali wyznaczone cele, w tym Sejny. Litwini nie zamierzali jednak ustąpić i w następnych dniach miasto przechodziło z rąk do rąk. Jedyne wytchnienie walczącym dawały pogrzeby poległych obu narodowości. Dopiero przybycie oddziału regularnego wojska polskiego – 41. Suwalskiego Pułku Piechoty – przechyliło szalę zwycięstwa na stronę polską i 28 sierpnia walki ustały.

Ale zwycięstwo nie cieszyło wszystkich. Powstanie zakłóciło przygotowania do planowanego przez POW przewrotu w Kownie, który miał doprowadzić do zmiany rządu na bardziej życzliwy Polsce i idei federacyjnej. Przebywający w Kownie porucznik Wiktor Dunin-Wąsowicz pisał: „Medal za mądrość bałwanowi, który nam urządził Sejny". Co ważniejsze, rozwiewało chyba ostatecznie nadzieje na naprawę fatalnych w owym czasie – i przez kolejne dwie dekady międzywojnia – relacji polsko-litewskich.

31 sierpnia 1980 r. w hali BHP Stoczni Gdańskiej Mieczysław Jagielski z ramienia rządu i Lech Wałęsa

31 sierpnia 1980 r. w hali BHP Stoczni Gdańskiej Mieczysław Jagielski z ramienia rządu i Lech Wałęsa w imieniu komitetu strajkowego podpisali jedno z tzw. porozumień sierpniowych

PAP

Tydzień wcześniej, 16 sierpnia, wybuchło I powstanie śląskie. Inicjatorami powstania, podobnie jak na ziemi sejneńskiej, byli przedstawiciele POW Górnego Śląska, choć tu prawda historyczna jest nieco zagmatwana – do dziś nie zostało w pełni wyjaśnione, kto odpowiadał za wydanie rozkazów o rozpoczęciu działań zbrojnych. W każdym razie i ta insurekcja, zrodzona z gniewu polskich górników i hutników wobec nasilających się niemieckich represji, nie mogła liczyć na akceptację polskich władz wojskowych i politycznych, preferujących rozwiązania dyplomatyczne, a wśród nich zaplanowany w ustaleniach traktatu wersalskiego plebiscyt, a poza tym skupionych na sytuacji na wschodzie, gdzie wojna, przerywana okresami burzliwych negocjacji, już trwała. Przeciwny powstaniu w tym momencie był nawet Wojciech Korfanty – wielki orędownik sprawy polskiej na Śląsku.

W rezultacie zryw nie został dobrze przygotowany, a działania oddziałów powstańczych nie były skoordynowane. Mimo to na poziomie lokalnym powstanie rozwijało się z powodzeniem – zdemoralizowani żołnierze Grenzschutzu nie byli w stanie powstrzymać zdeterminowanych Ślązaków. Niemcy mogli jednak liczyć na nadchodzące wsparcie bardziej doświadczonych wojsk, powstańcy – tylko na własne siły. W tej sytuacji komendant POW i dowódca powstania Alfons Zgrzebniok 24 sierpnia zdecydował o przerwaniu walk. W rzeczywistości nie była to kapitulacja, tylko antrakt. Niemal dokładnie rok później, w nocy z 19 na 30 sierpnia 1920 r., wybuchło II powstanie śląskie. Tym razem przygotowane bardzo solidnie i cieszące się poparciem Korfantego. Mające też wyraźnie wyznaczony cel: doprowadzenie do likwidacji Sicherheitspolizei (tzw. Sipo), liczącej ponad 5 tys. funkcjonariuszy niemieckiej jednostki paramilitarnej, oficjalnie strzegącej porządku na terenach Górnego Śląska, a w istocie terroryzującej ludność polską w obliczu zbliżającego się plebiscytu. Było to dziwne powstanie: w dużych miastach stacjonował już kontyngent aliancki, mający czuwać nad przebiegiem plebiscytu, a z żołnierzami francuskimi (sprzyjającymi zresztą Polakom) i włoskimi powstańcy walczyć nie zamierzali. Błyskawiczne opanowanie mniejszych miejscowości i prowincji górnośląskiego okręgu przemysłowego było więc w znacznym stopniu demonstracją siły POW. Skuteczną, pomimo braku – po raz kolejny – wsparcia ze strony armii polskiej, zaangażowanej w ratowanie kraju pod Warszawą. Gdy po kilku dniach Międzysojusznicza Komisja nakazała rozwiązanie niemieckiej policji i zastąpienie jej mieszaną formacją dwunarodową, powstanie zakończono. Nie zakończyła się tym samym historia śląskich powstań, ale to już inna, niesierpniowa historia.

Kampania sierpniowa?

Z lat II wojny światowej jeden sierpień przede wszystkim nosimy w pamięci, jak szkło bolesne w oku – pierwszy miesiąc powstania warszawskiego. Nie sposób pisać o radości jego pierwszych przebłysków i ostatecznym mroku w tym ulotnym, mozaikowym tekście. Ale zanim nadszedł 1944 r., był też inny sierpień – 1939 r. – pozornie ostatni miesiąc pokoju.

Był to miesiąc pięknej pogody, budzącej zachwyt letników. „Ilustrowany Kuryer Codzienny" z 26 sierpnia informował o atrakcjach czekających na turystów w Zakopanem w ramach zbliżającego się „Tygodnia gór", a „Kurier Warszawski" rozpisywał się o wielkiej liczbie „robotników na wywczasach" korzystających z bogatej oferty ośrodków wczasów pracowniczych. A przecież tego dnia miała wybuchnąć wojna. Kilka dni wcześniej, podczas konferencji z dowódcami wyższych szczebli w Obersalzbergu, Hitler oznajmił im swoją decyzję o rozpoczęciu realizacji planu „Fall Weiss", czyli uderzenia na Polskę, 26 sierpnia właśnie, o godz. 4.15. Pakt o nieagresji na dziesięć lat, podpisany na Kremlu 23 sierpnia – kolejna złowroga sierpniowa rocznica – przez Joachima von Ribbentropa i Wiaczesława Mołotowa, wzbogacony o tajny protokół wyznaczający podział regionu na „strefy wpływów" III Rzeszy i ZSRR, utwierdzał wodza Rzeszy w przekonaniu, że była to decyzja właściwa, bo oto niebezpieczeństwo konfliktu ze Stalinem (gdyby ten zawarł jednak sojusz z Anglią i Francją) zostało zażegnane, a gotowe do boju jednostki na granicach z Polską nie mogą czekać w nieskończoność, nie wytrzyma tego bowiem niemiecka gospodarka.

A wszystko faktycznie było gotowe. 25 sierpnia 1939 r. zacumował w Nowym Porcie w Gdańsku wiekowy, ale zmodernizowany pancernik „Schleswig-Holstein". Jak wskazuje Tadeusz Jurga, tego dnia osiągnęły gotowość bojową prawie wszystkie wielkie niemieckie jednostki przeznaczone do ataku na Polskę. Następstwem tej decyzji Hitlera był tzw. incydent jabłonkowski.

Otóż w nocy z 25 na 26 sierpnia niemiecka grupa dywersyjna pod dowództwem porucznika Hansa-Albrechta Herznera, oficera Abwehry, zaatakowała i zajęła stację kolejową nieopodal miejscowości Jabłonków, przy granicy polsko-słowackiej. Celem oddziału nie była jednak stacja, a tunel kolejowy pod Przełęczą Jabłonkowską – obiekt o znaczeniu strategicznym, umożliwiający transport wojsk niemieckich po rozpoczęciu agresji. Niemcom nie udało się go przejąć: powiadomiony przez ukrytą w piwnicy stacji telefonistkę posterunek polskiej armii zdążył wysłać żołnierzy z zadaniem obrony tunelu. Po krótkiej strzelaninie i długim oczekiwaniu na rozwój wydarzeń zdezorientowani Niemcy wycofali się – nie wiedzieli, że Hitler w ostatniej chwili wydał rozkaz o wstrzymaniu natarcia. Zmusiła go do tego wiadomość z Londynu, gdzie wieczorem 25 sierpnia ambasador Edward Raczyński i minister Edward Halifax podpisali polsko-brytyjski traktat o wzajemnej pomocy. Traktat ostatecznie nic Polsce nie dał, ale turyści w Zakopanem dostali czas na jeszcze jedną wycieczkę, a polski sierpień umknął przed ponurą symboliką polskiego września.

Świt Solidarności

W książce „Sierpień '80 we wspomnieniach" Marek Latoszek i Janusz Iskierski stwierdzali: „Wydarzenia w Stoczni im. Lenina stanowią wzorzec i układ odniesienia dla podobnych opisów i analiz w innych zakładach". Chodzi tu rzecz jasna o wydarzenia z pamiętnego sierpnia (a właściwie Sierpnia, bo ten konkretny pisany jest wielką literą) 1980 r., zakończonego podpisaniem porozumień między strajkującymi a władzą PRL, na mocy których m.in. zarejestrowano NSZZ Solidarność.

Bez wątpienia centrum tych wydarzeń był Gdańsk. Tu zwolniono „dyscyplinarnie" Annę Walentynowicz, tu 14 sierpnia rozpoczął się strajk, a dwa dni później powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i tu 31 sierpnia w sali BHP Lech Wałęsa, uzbrojony w legendarny długopis, oraz reprezentant rządu Mieczysław Jagielski podpisywali dokument, który miał zaważyć na losach Polski, a w pewnym stopniu także całej Europy Środkowo-Wschodniej.

Nie zapominajmy jednak, że jedno z Porozumień Sierpniowych podpisano także w Szczecinie, i to dzień wcześniej. Strajk w Szczecinie rozpoczął się 18 sierpnia, najpierw w Stoczni Remontowej, a po kilku godzinach także w Stoczni im. Warskiego. Następnego dnia w mieście stanęła komunikacja publiczna. Do rozmów ze strajkującymi, którym przewodził Marian Jurczyk, Warszawa oddelegowała wicepremiera Kazimierza Barcikowskiego. Rozmowy szczecińskie były swoistym poligonem przed negocjacjami w Gdańsku – polityk testował konsolidację protestujących i ich gotowość do ustępstw. Po powrocie do Warszawy przyznał, że był bezradny.

30 sierpnia 1980 r. Jurczyk i Barcikowski podpisali protokół porozumienia. Był to tekst skromniejszy niż gdański, surowszy, roboczy. Niemniej w pierwszym punkcie głosił, że „będą mogły powstawać samorządne Związki Zawodowe". Po tych porozumieniach podpisywano kolejne, w innych zakładach pracy w Polsce – ale to było już we wrześniu.

„Podzwonne sierpnie" – pisał w wierszu poświęconym tytułowemu miesiącowi Stanisław Grochowiak. W tej metaforze mieści się i świadomość końca, i zapowiedź zmiany, i potrzeba upamiętnienia. Takie też były polskie sierpnie w XX wieku: nieraz zwiastowały nieubłagany koniec jakiejś epoki, a zarazem zapowiadały następną. Jedne z nich odcisnęły się głęboko w pamięci zbiorowej, inne pozostawiły ślady mniej wyraźne i niejednoznaczne. Warto niektórymi z tych śladów podążyć.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Klub Polaczków. Schalke 04 ma 120 lat
Historia
Kiedy Bułgaria wyjaśni, co się stało na pokładzie samolotu w 1978 r.
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar