Nic o kryzysie w Unii bez Polski

- Powinien powstać wspólny system obrony przed kryzysem dla wszystkich 27 państw członkowskich – mówi komisarz UE ds. budżetu Janusz Lewandowski w rozmowie z Arturem Osieckim i Łukaszem Koryckim.

Publikacja: 19.07.2010 01:01

Nic o kryzysie w Unii bez Polski

Foto: Rzeczpospolita

[b]"Rzeczpospolita": Na jakim etapie kryzysu finansowego jesteśmy obecnie?[/b]

[b]Janusz Lewanodwski:[/b] Jest tak, jak z etapami tegorocznego Tour de France – jeszcze nie koniec. Gospodarka europejska dźwiga się powoli, co irytuje inne kontynenty, zwłaszcza Stany Zjednoczone, oczekujące, iż najbardziej chłonny rynek świata, jakim jest Unia Europejska, wniesie większy wkład w ożywienie globalne. Używa się z upodobaniem terminu „kryzys europejski”, co w roku 2010 ma niestety swoje uzasadnienie i obniża prestiż naszego kontynentu. Mamy wzrost na poziomie średnio jednego procenta rocznie, co nie tworzy nowych miejsc pracy i nie rozwiązuje palącego problemu bezrobocia młodego pokolenia. Znane z historii gospodarczej, odnotowane wcześniej w Azji w roku 1997, zjawisko przekształcania się kryzysu sektora finansowego w kryzys finansów publicznych, dziś dotknęło strefę euro. Dzisiejsza Europa żyje w cieniu dramatu greckiego i usiłuje zablokować przenoszenie się tej choroby na inne kraje.

[b]Który kraj może ulec greckiej zarazie? Portugalia, której w ubiegłym tygodniu obniżono o dwa stopnie rating czy Hiszpania?[/b]

Trwa huśtawka nastrojów. Weźmy miniony tydzień: Hiszpania, typowana jako kraj zagrożony, lokuje z powodzeniem na rynku swoje obligacje, ale równolegle agencje ratingowe obniżają notowania Portugalii. Łotwa wytrzymuje końską kurację, ale nasilają się protesty w Grecji. I tak w kółko – cotygodniowa porcja złych i dobrych wiadomości! Trudno sprowadzić kłopoty poszczególnych krajów do wspólnego mianownika. Specyfiką iberyjską, zwłaszcza hiszpańską, jest przenoszenie się kryzysu sektora prywatnego, szczególnie „przegrzanego” budownictwa, poprzez banki i kasy kredytujące, na stan finansów państwa, które musi wystąpić w roli ratownika i tym samym przekreślić wysiłek sanacyjny sprzed kryzysu. Jest to zupełnie inny łańcuch przyczynowo- skutkowy, niż ten, który pogrążył Grecję.

[b]A Grecja najgorsze ma już za sobą?[/b]

Niestety nie. Wciąż jest na kroplówce. Dopiero stanie przed egzaminem spłaty zobowiązań i jednocześnie wytrzymałości politycznej programów oszczędnościowych. Jest to szerszy problem – jak pogodzić uzdrawianie finansów publicznych, które oznacza raczej chłodzenie gospodarki, z potrzebą jej ożywienia. To główna oś sporu z Waszyngtonem i Pekinem.

[b]Jaka jest recepta Starego Kontynentu?[/b]

Europa wybiera konsolidację finansów publicznych, jako warunek odzyskania wiarygodności rynkowej i obrony wspólnej waluty. Hasłem jest „austerity” (oszczędne gospodarowanie - red.). Ameryka wybiera strategię „jobs and growth” – stawia na wzrost, spychając na dalszy plan uzdrowienie finansów publicznych, które są w równie złym stanie, jak w strefie euro ( deficyt budżetowy rzędu 10 proc. PKB, zadłużenie ponad 60 proc. PKB ). Pamięć historyczna częściowo tłumaczy te różnice. W USA pamięta się, że oszczędnościowy plan prezydenta Hoovera w roku 1929 miał wpływ na przekształcenie się kryzysu giełdowego w głęboką depresję. Niemcy wolą pamiętać katastrofalne skutki polityczne inflacji i rozchwiania gospodarki po I wojnie światowej. Formuła grzecznościowa wypracowana w trakcie szczytu G20 w Toronto, czyli „konsolidacja finansów przyjazna dla ożywienia” skrywa poważne różnice. Wydaje mi się, że racje są po obu stronach transatlantyckiego sporu. Rynki finansowe reagują nie tylko na wiarygodność programów budżetowo-sanacyjnych, ale analizują także ich wpływ na kondycję realnej gospodarki, która jest źródłem podatków i przesłanką pokoju społecznego. Każdy kraj musi szukać własnego punktu równowagi pomiędzy zdrowiem finansów publicznych i potrzebą ożywienia gospodarki oraz rynku pracy…

[b]Jak ma przebiegać konsolidacja?[/b]

W wielu stolicach ogłoszono drastyczne plany oszczędnościowe, kontrastujące z powojennym modelem „państwa dobrobytu”, do którego przyzwyczaili się mieszkańcy Zachodu. W Niemczech szuka się oszczędności rzędu 80 mld euro, w Francji nawet 100 mld euro, jeśli prezydent Sarkozy ruszy na serio system emerytalny, nie mniej radykalne plany ma nowy gabinet brytyjski premiera Camerona. Niektórzy tną wydatki, inni podnoszą akcyzę i podatki, a jeszcze inni próbują jednego i drugiego - różne sposoby leczenia tej samej choroby, której objawem jest dziura budżetowa ponad 7 proc. w strefie euro.

[b]A co na poziomie ponad krajowym. Słowacja nie zgodziła się na zrzutkę dla Grecji?[/b]

Uczestnicy europejskiego mechanizmu stabilizacyjnego, zwanego „European Financial Stability Facility”, który ma ruszyć na koniec lipca, obliczyli swoje daniny. W przypadku Słowacji wynosi ona 4,5 mld euro. Nowy rząd musi zakomunikować obywatelom, że zrzucą się na bogatsze od siebie kraje. To nie jest łatwe politycznie do wytłumaczenia – strefa euro postrzegana byłą dotąd i słusznie, jako źródło korzyści, a nie kłopotów. Polska z jednej stronie ma wygodę, że może dobrowolnie zgłaszać swój udział w akcjach ratunkowych, a z drugiej dyskomfort bycia poza mechanizmem decyzyjnym strefy euro. Dlatego uskuteczniamy taktykę „trzymania nogi w drzwiach”. Deklarujemy dobrowolny udział w bieżących akcjach ratunkowych i domagamy się opracowania wspólnego systemu prewencji, dla wszystkich 27 krajów członkowskich. Pomaga Polsce wiarygodność kraju, który obronił się przed kryzysem.

[b]Jak Komisja Europejska zamierza zmusić państwa do obniżki deficytu do 3 proc.?[/b]

Do tego długa droga, a jeszcze dłuższa do redukcji zadłużenia do średniego poziomu 60 proc. PKB. Trzeba korygować wcześniejsze błędy. Błąd tolerancji i tym samym bezkarności krajów łamiących reguły, jakże dobitnie ilustrowanej przez samoobronę Niemiec i Francji przed sankcjami w latach 2003-4. Po wtóre, nie dać się zwieść „podmalowanym” statystykom. Także błąd koncentrowania się na deficytach budżetowych, czyli zamykania oczu na dług publiczny oraz głębsze czynniki braku konkurencyjności gospodarek. Wspólnotowy program naprawy i prewencji został ogłoszony przez Komisję Europejską w lipcu. Przewiduje ocenę projektów budżetowych, zanim zostaną przesłane do parlamentów narodowych ( tzw. europejski semestr) oraz dogłębną analizę gospodarek, wychodzącą poza stan finansów publicznych. Komisja zamierza sięgnąć po metodę kija i marchewki, głównie jednak sankcji, z udziałem budżetu UE oraz całego repertuaru, na który pozwala elastyczna interpretacja Traktatu Lizbońskiego. Postulaty Niemiec, by np. pozbawiać państwo łamiące reguły prawa głosu, wychodzą poza możliwości traktatowe. Oparciem dla mechanizmu dyscyplinującego jest art. 136 Traktatu, który dotyczy wyłącznie strefy euro i w dodatku eliminuje wpływ Parlamentu Europejskiego. Stąd mój silny nacisk, by równolegle pracować nad mechanizmem obejmującym 27 krajów. Mam w tej mierze pełną zgodność z Warszawą. Nie chcemy, by kryzys był początkiem Europy dwóch prędkości; by pod pretekstem naprawy strefa euro oddaliła się od innych krajów.

[b]O ile ta się nie rozpadnie?[/b]

Decyzja polityczna o obronie wspólnej waluty została podjęta, czego dowodem jest mechanizm stabilizacyjno-gwarancyjny wart 750 mld euro. Jest to decyzja elit, nie budząca zachwytu obywateli ani wielu ekspertów, wietrzących w tym nadużycie traktatowe oraz przekształcenie unii walutowej w „unię transferową”. Skoro jednak front obrony euro powstał, krajom takim jak Polska i Szwecja powinno zależeć na tym, by nie zrodziło to nowego podziału Europy, świeżo zjednoczonej w roku 2004. Krokiem w tym kierunku byłaby instytucjonalizacja czegoś w rodzaju „rządu ekonomicznego” strefy euro, na francuską modłę, szczęśliwie oprotestowana przez Angelę Merkel, z nieco innych powodów, niż te które podnosi Polska. My boimy się nowych podziałów, Niemcy nie chcą osłabienia roli Europejskiego Banku Centralnego. W dodatku Berlin dostrzega, że kraje zza dawnej żelaznej kurtyny, nade wszystko Polska – wbrew wcześniejszym uprzedzeniom – bardziej cenią sobie dyscyplinę finansową, niż obszar Morza Śródziemnego. Powód jest oczywisty: opłaca się starać o członkostwo w zdrowej strefie euro, czyli w takiej, która jest źródłem wiarygodności, a nie dzisiejszych kłopotów!

[b]A co budżetem UE na lata 2014-2020? Polska "nie ucierpi" podczas nowego rozdania na skutek kryzysu?[/b]

Przyszłe finanse Unii Europejskiej są zakładnikiem dobrych lub złych scenariuszy rozwoju sytuacji gospodarczej. Dobry scenariusz zawęża interwencję wspólnotową do Grecji, reprezentującej 2.6 proc. potencjału strefy euro. Zły scenariusz to aktywizacja pomocy dla strefy Morza Śródziemnego, reprezentującej – wraz z Włochami – jedną trzecią potencjału. W pierwszym rzucie oznaczałoby to konsumowanie gwarancji budżetu UE i wytworzenie się zupełnie innego klimatu w Europie, co ma dla Polski znaczenie.

[b]Wspólny budżet jest pierwszym gwarantem?[/b]

Nie udało się tego uniknąć, chociaż zgłaszałem zastrzeżenia. W pakiecie 750 mld euro, gwarancje budżetu UE uczestniczą w kwocie 60 mld euro, dalej są zobowiązania bilateralne członków strefy euro do 440 mld euro ( plus ewentualne, dobrowolne daniny Polski i Szwecji ) oraz 250 mld z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Nam chodziło o to, aby w razie potrzeby, gwarancje budżetu UE uczestniczyły na zasadzie proporcjonalności, wraz z środkami MFW i gwarancjami bilateralnymi. Jednak rządom łatwiej było wskazać wspólny budżet, jako pierwszego gwaranta. W przypadku krajów takich jak Hiszpania 60 mld euro byłoby skonsumowane od razu skoro 110 mld euro było potrzebne dla Grecji. Dlatego istotne jest, by skończyło się na Grecji, a inne kraje obsłużyły długi o własnych siłach. By nie obciążyć przyszłych budżetów Unii Europejskiej niewydolnością poszczególnych krajów. Mam w tym względzie zrozumienie kilku europejskich stolic. Liczę, że sytuacja się poprawi w połowie 2011 roku, kiedy przedstawimy wizję na lata 2014-20. Normalizacja jest warunkiem sensownej rozmowy o przyszłości.

[b]Otrzymamy nie mniej niż na lata 2007-2013?[/b]

Nie zdradzę wyliczeń, ale powtórzę: w normalnych warunkach, gdy nie zawali się strefa euro, a Europa będzie się dźwigała z kryzysu, Polska powinna pozostać głównym beneficjentem unijnego budżetu. W związku z tym, że realia roku 2010 i pewnie roku 2011 są kryzysowe, czyli dalekie od normalności, należy liczyć siły na zamiary w obronie sensownego budżetu. Praktycznie oznacza to solidarne sprzyjanie planom antykryzysowym oraz zrozumienie i uwzględnienie racji tych krajów, które dopłacają do budżetu i bez których nie będzie ostatecznego porozumienia. Wydaje mi się, że wiem jak to zrobić, po wstępnych konsultacjach w Berlinie i Wiedniu, w najbliższych planach mając Paryż, Londyn, Madryt i Rzym. Trzeba obronić powszechne zainteresowanie polityka rolną, a nade wszystko polityką spójności, która powinna zawierać ofertę dla słabszych regionów Europy Zachodniej (np. wschodnie landy Niemiec, Asturia w Hiszpanii, czy południe Włoch), by pozostać europejską polityką, a nie jałmużną dla ubogich kuzynów ze Wschodu.

[b]Musimy się podzielić?[/b]

Jeśli obronimy sensowny, budżetowy plan do roku 2020, Polska będzie miała raczej kłopot urodzaju…

[b]Obawia się pan o wykorzystanie, przecież teraz wchłaniamy pomoc z UE jak gąbka?[/b]

Potrzebuję polskich dowodów, że polityka wyrównywania szans działa, by jej główni wcześniejsi beneficjenci, przede wszystkim Grecja, znowu upominają się o pomoc europejskich podatników. Tyle, że od roku 2004 Polska zaspokaja nade wszystko ogromny głód inwestycji na dole. Gorzej idą projekty centralne, infrastrukturalne…

[b]Jednak wszystkim mało, samorządom, przedsiębiorcom?[/b]

Lokalna Polska była i nadal jest inwestycyjnie wygłodzona. W nowym rozdaniu na lata 2014-2020 trzeba się jednak zdobyć się na projekty typu TGV, czyli przełomowe inwestycje, które odmienią mapę transportową Polski, bo nasze zapóźnienia są ogromne. Cała infrastruktura sieciowa w Polsce wymaga odnowy i tak widziałbym sens zagospodarowania Perspektywy 2014-2020. Przygotowania ruszyły…

[ramka][b]Janusz Lewandowski[/b] od lutego pełni funkcję komisarza ds. budżetu Unii Europejskiej. Poprzednio, w latach 2004 – 2010, był eurodeputowanym. Były minister przekształceń własnościowych (1990 – 1991, 1992 – 1993). Jest doktorem ekonomii Uniwersytetu Gdańskiego.[/ramka]

[b]"Rzeczpospolita": Na jakim etapie kryzysu finansowego jesteśmy obecnie?[/b]

[b]Janusz Lewanodwski:[/b] Jest tak, jak z etapami tegorocznego Tour de France – jeszcze nie koniec. Gospodarka europejska dźwiga się powoli, co irytuje inne kontynenty, zwłaszcza Stany Zjednoczone, oczekujące, iż najbardziej chłonny rynek świata, jakim jest Unia Europejska, wniesie większy wkład w ożywienie globalne. Używa się z upodobaniem terminu „kryzys europejski”, co w roku 2010 ma niestety swoje uzasadnienie i obniża prestiż naszego kontynentu. Mamy wzrost na poziomie średnio jednego procenta rocznie, co nie tworzy nowych miejsc pracy i nie rozwiązuje palącego problemu bezrobocia młodego pokolenia. Znane z historii gospodarczej, odnotowane wcześniej w Azji w roku 1997, zjawisko przekształcania się kryzysu sektora finansowego w kryzys finansów publicznych, dziś dotknęło strefę euro. Dzisiejsza Europa żyje w cieniu dramatu greckiego i usiłuje zablokować przenoszenie się tej choroby na inne kraje.

Pozostało 92% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy