Bumar musi sięgnąć po radykalne reformy, aby się liczyć w światowej branży. Na razie w rankingu największych firm obronnych globu plasuje się na 18. pozycji (zeszłoroczne przychody grupy sięgnęły 2,6 mld zł).
Na czym polega nowa strategia zarządu, która ma dać do 2012 r. 180 mln zł oszczędności, ale już dziś wzbudza ogromne napięcie? Potężna wciąż centrala zbrojeniowego holdingu, który w 2009 r. przyniósł tylko 37,6 mln zł skonsolidowanego zysku netto, podzieli się władzą i obowiązkami z produktowymi konsorcjami – tzw. dywizjami – w których wytwarzane będzie konkretne uzbrojenie. Właśnie wyspecjalizowane dywizje: "Żołnierz" (łączy firmy produkujące wyposażenie żołnierskie), "Amunicja" czy tworzone właśnie "Elektronika" i "Ląd", mają zintegrować działające teraz na własną rękę firmy, zlikwidować przestarzałe technologie i zakłady, a także przejąć handel i wyeliminować polsko-polską konkurencję przy zabieganiu o wojskowe i eksportowe kontrakty.
Wpływowi związkowcy zbrojeniówki, którzy jeszcze w tym tygodniu przedstawią własną ocenę strategii Bumaru, już zapowiadają protesty – zwłaszcza przeciw zwolnieniom w pancernym holdingu. – Zarząd Bumaru nie wyjawił, kto zapłaci koszty tej operacji. Nie ma słowa o godnych warunkach odejścia zwalnianych pracowników, których może być nawet 2,5 tys. – mówi Jerzy Szpecht, lider Związków Zawodowych Pracowników Przemysłu Elektromaszynowego.
Prezes Bumaru Edward E. Nowak twierdzi, że nie ugnie się pod presją. – Od przebudowy grupy zatrudniającej dziś niemal 10 tys. pracowników i przeprowadzenia sektora obronnego od skansenu do kapitalizmu, odwrotu nie ma – przekonuje.
Szef Bumaru uważa, że odejść będzie mniej, bo niektóre spółki, przede wszystkim te produkujące na cywilny rynek, takie jak Ursus, Fadroma Development czy TUR Wola, całe pójdą pod młotek. Dokończenie procesu przekształcania obronnej grupy, którą tworzą 24 firmy, w nowoczesny koncern, ma jednak kosztować do 2012 roku 400 mln zł.