Swiatłana Cichanouska: Białorusini nie chcą krwi i nie chcą wojny. Chcą wolnych wyborów

Niech Polska przemówi do Łukaszenki – apeluje Swiatłana Cichanouska, kandydatka opozycji na prezydenta Białorusi.

Aktualizacja: 31.07.2020 06:47 Publikacja: 30.07.2020 18:20

Swiatłana Cichanouska: Białorusini nie chcą krwi i nie chcą wojny. Chcą wolnych wyborów

Foto: AFP

Zgłosiła pani swoją kandydaturę, bo pani męża Siarheja Cichanouskiego nie dopuszczono do wyborów i aresztowano. Nieco ponad rok temu zaczął nagrywać filmiki na YouTube i opowiadać o trudnym życiu białoruskiej prowincji. Następnie zaczął porywać tłumy w stolicy. Dlaczego postanowił iść pod prąd?

Zaczęło się od tego, że odkupił od państwa zacofaną zabytkową siedzibę w rejonie dobruskim (obwód homelski). Chciał przeprowadzić renowację i zrobić tam ośrodek wypoczynkowy, obok otworzyć jakiś sklepik. Chciał rozwinąć małą wioskę, w której nic nie ma. Niedaleko znajduje się kobiecy klasztor prawosławny, chciał gościć pielgrzymów, bo jest człowiekiem wierzącym. Władze nie tylko mu nie pomogły, ale też zaczęły mu przeszkadzać, wyciągały z niego pieniądze. Wytoczył walkę biurokracji i zrozumiał, jaka naprawdę jest sytuacja na Białorusi. Miał w Homlu studio nagrań, więc zaczął od nagrywania rozmów z przedsiębiorcami, którzy opowiadali o problemach w relacjach z władzami. Następnie zaczął jeździć po wioskach i pokazywał zacofanie i biedę.

Ale rządzący od ćwierćwiecza prezydent Białorusi mówi, że w kraju żyje się dobrze tym, „którzy pracują".

Niektórym na Białorusi żyje się dobrze, i to nawet bardzo dobrze. Ale większość społeczeństwa to ludzie biedni. Płacą im mizerne wynagrodzenie, często wynosi ono zaledwie równowartość 100 dolarów miesięcznie. Pracy nie ma, dawne kołchozy upadają, a prywatny biznes się zwija. Punktem zwrotnym była pandemia koronawirusa. Wszyscy rozumieli, że zagrożenie jest duże, ale rządzący to lekceważyli. Zniesławiano nas z ekranu telewizora i niezbyt przyzwoicie odzywano się o ofiarach pandemii. Ludzie zrozumieli, że są traktowani jak bydło. To nie puste kieszenie obudziły ludzi, lecz pojawiło się poczucie własnej głośności.

Z tegorocznych wyborów wyeliminowano wszystkich czołowych rywali Łukaszenki. Oprócz pani. Liczyli, że sobie pani nie poradzi?

Nie wiem, w co grają i jakie mają zasady. Pewnie mnie zlekceważyli, a dopuszczając do wyborów, prawdopodobnie się śmiali i myśleli, że nie zbiorę nawet podpisów. Chcieli mnie wyśmiać, a przy okazji upozorować demokratyczne wybory.

Tymczasem została pani liderem antyrządowego ruchu i gromadzi pani na swoich wiecach dziesiątki tysięcy ludzi.

Nie jestem liderem, jestem symbolem zmian na Białorusi. Nie mam nawet normalnego programu wyborczego, gdzie byłoby opisane, jak reformować kraj. Mam jedynie kilka prostych postulatów. Kocham swojego męża i będę go broniła, nie chcę władzy, bo nie jestem politykiem. Chcę doprowadzić jedynie do wolnych i demokratycznych wyborów, by każdy głos się liczył.

Na Białorusi bez śladu znikali oponenci reżimu, wielu jego rywali po wyborach lądowało w więzieniach. Obecnie za kratami siedzą pani mąż i dziesiątki innych opozycjonistów. Nie boi się pani?

Oczywiście, że się boję. W naszym kraju w ogóle strasznie jest żyć. Strasznie jest nawet stanąć w kolejce do sklepu, bo nagle można wylądować w areszcie. Strasznie jest skarżyć się na działania władz. Boję się codziennie.

Musiała pani wywieźć swoje dzieci za granicę. To musiała być trudna decyzja.

Jeszcze na początku mojej kampanii niemal wszystkich naszych aktywistów wsadzono za kraty. Wtedy dostałam telefon i głos w słuchawce powiedział, że jeżeli nie wycofam się, wyląduję w więzieniu, a dzieci przekażą do domu dziecka. Mało brakowało, bym się cofnęła. Zrozumiałam jednak, że nie mogę zawieść ludzi, którzy uwierzyli w Siarheja, uwierzyli we mnie. Wtedy zdecydowałam wywieźć dzieci.

Łukaszenko nie uczestniczy w debatach, ale gdyby spotkała pani rywala przypadkowo na ulicy, o co by pani zapytała?

Mam do niego mieszane uczucia. Od nienawiści, bo tak postępuje ze swoimi ludźmi, do litości, bo raczej jest nieszczęśliwy. Trudno wstawać codziennie rano ze świadomością, że naród cię, mówiąc delikatnie, nie lubi. Może przez 26 lat rządów już stracił sumienie? Nie wiem, gdzie moglibyśmy się spotkać, chyba że podczas ceremonii przekazania władzy.

Od ćwierćwiecza zaprasza lojalnych przeciwników do pałacu po wyborach. Pójdzie pani, jeżeli zaprosi?

Niech pan lepiej zapyta, czy ja zamierzam zaprosić go na swoją inaugurację.

Jest pani aż tak pewna zwycięstwa?

Nic więcej nam nie pozostaje. Nie mamy wyboru.

Powiedziała pani, że jeżeli władze po raz kolejny sfałszują wybory, ludzie „będą bronili swoich głosów". W jaki sposób?

Zgodnie z prawem. Liczę, że tym razem komisje wyborcze nie popełnią przestępstwa. Ludzie chcą uczciwych wyborów. Utworzyliśmy specjalną platformę „Głos" (chodzi o zrobienie zdjęcia karty do głosowania i przesłanie do odpowiedniego portalu – red.) i jeżeli się okaże, że niezależne dane będą mocno się różniły od tych oficjalnych, to każdy obywatel będzie mógł udać się do komisji wyborczej w swoim mieście i zapytać, co się stało z jego głosem. W jaki sposób to zrobi, zależy od niego. Jest bardzo duża mobilizacja społeczna i solidarność.

I później zaprosi pani Łukaszenkę na swoją inaugurację.

Zaproszę, ale jeżeli nie będzie strzelał do ludzi i uszanuje wybór narodu. Na razie wszystkie rządowe stacje telewizyjne pokazują prezydenta mobilizującego służby specjalne i wojsko. Chce zastraszyć ludzi armią, proszę bardzo. Ale w wojsku też są ludzie, którzy chcą zmian.

W czwartek białoruskie służby zatrzymały 33 najemników z rosyjskiej grupy Wagnera. Władze w Mińsku mówią, że mieli destabilizować Białoruś. Co pani o tym myśli?

Na początku się wystraszyłam, ale gdy przeczytałam, że zatrzymali jakichś bojówkarzy, to uspokoiłam się. To oznacza, że niebezpieczeństwo minęło. Nasz sztab pracuje w normalnym trybie i robimy wszystko zgodnie z prawem. Nie wykluczam też, że to jest jakaś próba zastraszenia białoruskiego społeczeństwa tuż przed wyborami.

A jeżeli w najbliższych dniach władze stwierdzą, że ci Rosjanie przyjechali pomagać pani? Przecież białoruska telewizja rządowa ma bogatą wyobraźnię.

Białorusini nie uwierzą w taką prowokację, że Cichanouska miała jakieś związki z bojówkarzami. Mogą ze mną zrobić wszystko, wiem, że nie mają hamulców. Mogą wsadzić do więzienia, a nawet mogą zrobić gorsze rzeczy, ale o tym nie chcę myśleć. Narodu jednak nie oszukają. Chciałabym się zwrócić do władz Polski, by przemówiły do Łukaszenki, niech się opamięta i posłucha narodu białoruskiego. Ludzie nie chcą krwi i nie chcą wojny. Białorusini chcą wolnych wyborów. To straszne, gdy z ekranów telewizorów grożą nam siłą i armią. Jeżeli skierują wojska przeciwko swoim obywatelom, dokonają przestępstwa przeciwko ludzkości.

Wyłączyć mogą nawet internet

Demokratyczna opozycja na Białorusi obawia się, że sprawa rosyjskich bojówkarzy zostanie wykorzystana do zwalczania przeciwników reżimu. W piątek nad ranem wszystkich kandydatów na prezydenta Białorusi zaproszono do siedziby Centralnej Komisji Wyborczej (CKW). Udał się tam też sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego Siarhej Raukou. Z relacji uczestników spotkania wynika, że poinformował on ich o zatrzymanych w czwartek 33 Rosjanach z prywatnej rosyjskiej firmy wojskowej Wagnera, na której czele stoi Dmitrij Utkin – zawodowy wojskowy i były funkcjonariusz wywiadu wojskowego GRU – a także, że na terenie kraju może się znajdować 170 bojówkarzy „wyszkolonych w działalności saperskiej i snajperskiej". Oświadczył też, że na terenie Białorusi przygotowywano zamachy. Raukou nie wykluczył, że w przypadku zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa w kraju zostanie wyłączony internet. Wzmożono środki bezpieczeństwa podczas wszystkich imprez masowych oraz kontrole na granicach, również z Rosją. Rosyjski ambasador w Mińsku tłumaczył, że zatrzymani Rosjanie poprzez Białoruś „lecieli do innego kraju". Na incydent zareagowało też ukraińskie MSZ, które na liście zatrzymanych pod Mińskiem bojówkarzy rozpoznało osoby walczące wcześniej po stronie prorosyjskich separatystów w Donbasie. Rzecznik prezydenta Rosji Dmitrij Pieskow zarzuty Mińska nazwał „insynuacjami" i wyraził nadzieję, że sprawa zostanie wyjaśniona drogą dyplomatyczną oraz pomiędzy „odpowiednimi służbami". Niezależne media obawiają się jednak, że sprawa zostanie wykorzystana do walki z demokratyczną opozycją. W czwartek więźniowie polityczni Siarhej Cichanouski i Mikoła Statkiewicz usłyszeli kolejne zarzuty. Tym razem są oskarżani o „przygotowywanie zamieszek masowych", grozi im nawet osiem lat więzienia. Tymczasem w czwartek wieczorem w Mińsku odbył się wiec wyborczy ze Swiatłaną Cichanouską. Organizatorzy zapowiadali, że udział w nim weźmie nawet 75 tys. osób. —ru.sz.

Zgłosiła pani swoją kandydaturę, bo pani męża Siarheja Cichanouskiego nie dopuszczono do wyborów i aresztowano. Nieco ponad rok temu zaczął nagrywać filmiki na YouTube i opowiadać o trudnym życiu białoruskiej prowincji. Następnie zaczął porywać tłumy w stolicy. Dlaczego postanowił iść pod prąd?

Zaczęło się od tego, że odkupił od państwa zacofaną zabytkową siedzibę w rejonie dobruskim (obwód homelski). Chciał przeprowadzić renowację i zrobić tam ośrodek wypoczynkowy, obok otworzyć jakiś sklepik. Chciał rozwinąć małą wioskę, w której nic nie ma. Niedaleko znajduje się kobiecy klasztor prawosławny, chciał gościć pielgrzymów, bo jest człowiekiem wierzącym. Władze nie tylko mu nie pomogły, ale też zaczęły mu przeszkadzać, wyciągały z niego pieniądze. Wytoczył walkę biurokracji i zrozumiał, jaka naprawdę jest sytuacja na Białorusi. Miał w Homlu studio nagrań, więc zaczął od nagrywania rozmów z przedsiębiorcami, którzy opowiadali o problemach w relacjach z władzami. Następnie zaczął jeździć po wioskach i pokazywał zacofanie i biedę.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 793
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790