Wszak masowy exodus pracowników położyłby prowadzone od miesięcy czy roku projekty informatyczne na łopatki, nie mówiąc już o zawiedzionych, często globalnych, klientach.

Takie przykłady można mnożyć. – Pracownik IT to teraz najważniejsza osoba w naszej firmie – żartują szefowie dużych spółek. Słowem, brakuje informatyków. „Rzeczpospolita" oszacowała, że deficyt specjalistów od IT sięga już ponad 50 tys. Problem jest jednak znacznie szerszy. W Polsce odczuwalny jest brak specjalistów i wykwalifikowanej kadry w wielu innych dziedzinach. Chociażby największa firma budowlana w kraju, szukając inżynierów specjalistów, pierwszy raz w historii zaczęła się ogłaszać na autobusach.

W przypadku tańszej i mniej wykwalifikowanej kadry wcale nie jest lepiej. Jedna z największych sieci detalicznych ogłasza, gdzie może, że oferuje umowę o pracę, premie, szkolenia, pakiet medyczny, elastyczny czas pracy, a chętnych niewielu. I to pomimo napływu (kończącego się?) pracowników ze Wschodu.

„Brak rąk do pracy to poważne zagrożenie dla gospodarki" – można było usłyszeć na zakończonym właśnie Forum w Krynicy. Rok wcześniej dominował tam temat niepewności politycznej. Teraz biznes odważniej mówi o swoich planach rozwoju i często o rezygnacji z inwestycji. Powstrzymuje go właśnie brak wykwalifikowanych kadr, a nie brak pieniędzy czy zbyt słaby popyt. Nasz innowacyjny skok gospodarczy stoi więc pod znakiem zapytania. Ciekaw jestem, jak poradzi sobie z tym problemem np. duży, globalny bank inwestycyjny, który zapowiedział niedawno otwarcie siedziby w Polsce i zatrudnienie tysięcy osób.

Marnym pocieszeniem jest to, że jeszcze na początku roku inne europejskie kraje (np. Czechy, Szwecja, Niemcy czy Wielka Brytania) miały podobne problemy jak Polska. Czyżby to zwiastun przegrzania się europejskiej gospodarki?