Trzy kolejne kadencje w Białym Domu dla prezydentów z jednej partii to układ, który w Ameryce zdarza się bardzo rzadko. Ostatni raz tak było na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, ale za sprawą jednego z największych przywódców kraju, Ronalda Reagana.
Teraz ten sam układ staje się coraz bardziej prawdopodobny, tyle że w znacznie mniejszym stopniu, dlatego że Amerykanie są pod wrażeniem dorobku Baracka Obamy i chcą utrzymania najwyższego urzędu w rękach jego partii.
– Przeciwnie, nastroje w społeczeństwie są zdecydowanie wrogie establishmentowi. A jednak przyszłym prezydentem USA najpewniej będzie symbolizująca ten establishment Hillary Clinton za sprawą niezwykle sprzyjających jej okoliczności – mówi „Rz" Christopher Chevvis, zastępca dyrektora waszyngtońskiej Rand Corporation.
Była pierwsze dama, sekretarz stanu i senator z Nowego Jorku może przede wszystkim liczyć na aparat Partii Demokratycznej. To on jeszcze przed głosowaniem we wtorek zapewniał jej 483 głosy „superdelegatów" na 2384 potrzebnych do zdobycia nominacji. Działacze partii pracujący w samorządach nie chcą oddać głosu na rywala Clinton, senatora z Vermontu Berniego Sandersa (ma 41 głosów elektorskich). Ale gdyby kontrkandydatem demokratów był polityk o mniej radykalnych, lewicowych poglądach, jak to było w 2008 r. z Barackiem Obamą, była sekretarz stanu nie mogłaby już liczyć na tak ogromne wsparcie partyjnego aktywu.
Ten sam układ powtarza się także w ostatecznej rozgrywce – o Biały Dom. Jak pokazują najnowsze sondaże Huffington Post, Clinton miażdży faworyta republikanów, miliardera Donalda Trumpa (48 do 38 proc.). Spokojnie, choć już z mniejszą przewagą (46 do 41 proc.), wygrywa także z rywalem Trumpa do nominacji republikańskiej, senatorem z Teksasu Tedem Cruzem. Obaj politycy, nawet w czasach odrzucenia establishmentu, są zbyt konserwatywni i nieprzewidywalni dla większości Amerykanów. Bardziej centrowy gubernator Ohio John Kasich, jako jedyny republikanin wygrywa z Clinton (43,6 do 40,8 proc.), ale szanse na to, że uzyska nominację swojej partii, są minimalne.