Do 2020 roku w UE odbędzie się ponad 50 różnego rodzaju wyborów: europejskich, narodowych, regionalnych, czy lokalnych. A to najbardziej atrakcyjny cel dla autorów ataków hybrydowych z Rosji. Wiele państw UE, w tym również Polska, walczy na własną rękę z inspirowaną i opłacaną przez Krem dezinformacją. Bruksela apeluje o wzmożenie wysiłków i dokłada swoje: więcej pieniędzy, więcej ludzi i nowe technologie. Zamiast 1,9 mln euro w tym roku, będzie po 5 mln euro rocznie. I nawet 50-55 nowych etatów, czy to w istniejącej już w brukselskiej centrali unijnej dyplomacji komórce zajmującej się rosyjską dezinformacją, czy też w przedstawicielstwach UE. - Dezinformacja nie jest nowym zjawiskiem. Ale w dzisiejszych czasach stała się ona agresywna, łatwa, szybka i tania - mówił Andrus Ansip, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej ds. jednolitego rynku cyfrowego.

Inicjatywa KE pokazuje, że w Brukseli na poważnie zaczęto bać się rosyjskiej dezinformacji. Co prawda specjalna komórka do walki z nią, tzw. EastStratcom, istnieje w Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych już od 2015 roku, ale dopiero w tym roku dzięki staraniom Parlamentu Europejskiego miała odrębny budżet. Nie jest żadną tajemnicą, że nigdy nie cieszyła się ona uznaniem ze strony szefowej ESDZ Federiki Mogherini. Włoszka nie uznaje tematyki wschodniej za ważny temat w unijnej polityce zagranicznej, dlatego w EastStratcom pracowali wyłącznie ludzie wysyłani i opłacani przez państwa członkowskie jako tzw. eksperci narodowi, przede wszystkim z  Europy Wschodniej i Północnej. Teraz to się może zmienić, bo będą nowe pieniądze i nowe etaty, a także inicjatywy związane z finansowaniem technologii, które pomogą zwalczać dezinformację. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że ta nowa strategia to efekt presji wywieranej przez Parlament Europejski, unijną Radę, a także świat zewnętrzny. Wcześniej 60 ekspertów podpisało się pod listem apelującym o zwiększenie budżetu do 5 mln euro i zatrudnienie 30 dodatkowych osób w EastStratcom. KE pochwaliła się tą inicjatywą, ale bezpośrednio odpowiedzialna za nią Mogherini nawet nie pojawiła się na konferencji prasowej. Było za to czworo innych komisarzy: Estończyk, Brytyjczyk, Czeszka i Bułgarka.

Suma 5 mln euro to grosze w porównaniu z ok. 1,1 mld euro wydawanych rocznie na prokremlowskie media. Ale KE broni się przed bezpośrednimi porównaniami. Przede wszystkim pieniądze i ludzi mają też państwa członkowskie, które u siebie walczą z rosyjską dezinformacją. Po drugie, UE nie chce, i nie może kopiować modelu rosyjskiego - Naszym celem nie jest stworzenie czegoś na wzór rosyjski. Oni to robili jeszcze w czasach KGB, z budżetu którego 85 proc. szło właśnie na dezinformację. Nie na klasyczne akcje szpiegowskie, ale na rozpowszechnienia kłamstw - powiedział Ansip. - Nie stworzymy maszyny propagandy, ale będziemy wykrywać dezinformację, badać skąd ona przychodzi, kto za nią stoi. Używać faktów, żeby uwydatnić te kłamstwa - wyjaśniał Estończyk.


Elementem nowej strategii jest także apel do Facebooka, Twittera i Google, aby w okresie przed wyborami do PE, czyli od stycznia do maja 2019 roku, dostarczały KE miesięczne raporty o rosyjskiej dezinformaci. Mają one zawierać informacje o reklamach politycznych, o rosyjskich botach, o likwidowanych fałszywych kontach. Amerykańskie koncerny technologiczne wcześniej podpisały się pod unijnym kodeksem dobrych praktyk, ta nowa inicjatywa miałaby być jego elementem. - Nikogo nie prosimy o cenzurowanie - mówił komisarz ds. bezpieczeństwa Julian King. - Platformy nie mają sprawdzać, czy informacja jest prawdziwa, czy nie. Ale rzucić światło na jej pochodzenie, wypracować jakieś standardy przejrzystości - mówił Brytyjczyk.