„Szał uniesień”. Obraz pełen tajemnic

Władysław Podkowiński, prekursor polskiego impresjonizmu, ale też symbolista, nie dożył 29. urodzin. Zmarł na gruźlicę, choć można rzec, że nagle zabrakło w nim woli życia.

Publikacja: 23.04.2020 21:00

„Szał uniesień” Władysław Podkowiński namalował na przełomie lat 1893/1894

„Szał uniesień” Władysław Podkowiński namalował na przełomie lat 1893/1894

Foto: Muzeum Narodowe w Krakowie/wikimedia commons

Trudno dziś jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego młody artysta, będący dopiero na początku swej zawodowej kariery, ale już rozpoznawalny i nagradzany, świadomie wpędza się w chorobę. Ówcześni krytycy sztuki i dziennikarze mówili o niespełnionej miłości do zamężnej kobiety (uwiecznionej na prezentowanym obrazie), przywoływali też towarzysko-artystyczny skandal związany z „Szałem uniesień”. Co powodowało Podkowińskim, gdy w przeddzień zbliżającego się zakończenia wystawy w warszawskiej Zachęcie pociął nożem swe najlepsze dzieło? Jedną z odpowiedzi odnajdziemy w słowach samego artysty, który zwierzył się Wiktorowi Gomulickiemu, pisarzowi i varsavianiście: „Zrobiłem ofiarę z rzeczy, która w danej chwili była mi najdroższą. Zniszczyłem obraz, a kto wie, czy nie uśmierciłem zarazem talentu swego. Nic od dnia owego nie robię, nic robić nie mogę. I gdybym przynajmniej był pewny, że ofiara nie będzie daremną, że postępek mój zrozumiany został i oceniony!”. Na pewno malarz był wtedy rozchwiany emocjonalnie, zapadał się w sobie, wycofał się z życia towarzyskiego i popadł w twórczy marazm. Znamienne, że jego ostatnim – nieukończonym zresztą – obrazem okazał się nokturn „Marsz żałobny Chopina”, na którym mężczyzna rozpacza po śmierci ukochanej, krzycząc za spowitym w ciemności konduktem żałobnym. Czy sam Podkowiński rozpaczał? Być może „Marsz żałobny…” był swoistym wołaniem o pomoc – artysta zmarł 5 stycznia 1895 r. w Warszawie, na miesiąc przed 29. urodzinami.

Wrażliwiec w twórczym pędzie

Nie pochodził z rodziny o artystycznych zamiłowaniach. Jego ojciec Antoni Podkowiński był nadkonduktorem kolei warszawsko-wiedeńskiej. Władysław, któremu na drugie imię rodzice dali Ansgary (jeden z wariantów imienia Oskar; Podkowiński pseudonimem Andrzej Ansgary podpisywał niektóre ze swych prac), urodził się 4 lutego 1866 r. w domu przy ul. Wielkiej 1440 w Warszawie. Nie zaznał ojcowskiej miłości – nadkonduktor Antoni Podkowiński zginął w katastrofie kolejowej zaledwie cztery miesiące po narodzinach syna. Opiekę nad Władysławem roztoczyła matka Waleria z Gardowskich: gdy miał 14 lat, zapisała go do szkoły technicznej kolei warszawsko-wiedeńskiej, by syn poszedł w ślady ojca. Ale zbuntowany nastolatek rzucił tę szkołę i w 1882 r. zaczął uczęszczać do Rządowej Klasy Rysunkowej kierowanej przez Wojciecha Gersona. Jak wspomina Józef Czapski, młody Podkowiński to „był chłopak wesoły, o rasowej twarzy, orlim nosie i szerokich szczękach (...). Bardzo przedsiębiorczy i towarzyski (...) zaczął już wtedy zarabiać jako ilustrator pism periodycznych. Ubierał się starannie, przychodził do szkoły z poduszeczką, na której siadał, by nie zawalać modnych, jasnych spodni, o które szczególnie dbał, nosił też króciutki, modny paltocik i przewieszony przez ramię aparat migawkowy od Brandla, ostatnia nowość...”.

Z powyższego opisu wyłania się obraz młodego dandysa i pozera, w rzeczywistości jednak zarówno wtedy, jak i przez większość krótkiego życia Podkowiński zmagał się z biedą – wiecznie w długach, choć przyjmował każde zlecenie. Jego młodzieńcze prace spodobały się Stanisławowi Witkiewiczowi, wówczas redaktorowi awangardowego pisma „Wędrowiec”. Witkacy zamawiał u Podkowińskiego nieźle płatne ilustracje, a niekiedy też fundował mu obiad. Wkrótce jednak młody artysta wyjechał do Petersburga, by w tamtejszej akademii studiować malarstwo. Ponieważ matka nie była w stanie pomóc mu finansowo, spotkało go kolejne upokorzenie: musiał ubiegać się o „zaświadczenie o ubóstwie”, a tym samym o zwolnienie z opłat za akademię. Pozwoliło mu to na dwuletnią naukę w pracowni batalisty Bogdana Willewaldego.

Przełomem okazał się jednak roczny pobyt w Paryżu. Wraz ze szkolnym kolegą Józefem Pankiewiczem w 1889 r. pomieszkiwali w pracowni Chełmońskiego. Z pobytu w stolicy sztuki Podkowiński wrócił do Warszawy odmieniony – porzucił realistyczną konwencję na rzecz impresjonizmu, czego najdoskonalszym przejawem stały się m.in. „Ulica Nowy Świat w Warszawie w dzień letni” (1891 r.), „Ulica Nowy Świat w Warszawie w dzień zimowy” (1892 r.) czy „Krajobraz ze strumieniem” (1893 r.). Nie mniej ważne były obrazy, które tworzył w czasie wakacyjnych wizyt u znajomych w ich posiadłościach, np. „Chłopiec w stawie – Mokra Wieś”, „W ogrodzie”, „Dzieci w ogrodzie”. Zdobył uznanie, jego impresjonistyczne pejzaże chętnie kupowano, zamawiano portrety (w 1891 r. Podkowiński namalował „Portret Wincentyny Karskiej” uznany za pierwszy w historii sztuki polskiej wizerunek wykonany w plenerze). Jego sytuacja materialna na tyle się poprawiła, że zrezygnował ze stanowiska stałego ilustratora „Kuryera Codziennego”. Odwiedzał też w Chrzęsnem swego przyjaciela i dobroczyńcę Miłosza Kotarbińskiego, do czasu aż… zakochał się w żonie gospodarza – Ewie Kotarbińskiej.

Symboliczne uśmiercenie muzy

Wcześniej nieprzychylne Podkowińskiemu jury Zachęty doceniło jego „Portret damy” i przyznało mu II nagrodę oraz 300 rubli. Tyle że w tym czasie artysta dostawał za swe obrazy nawet dwukrotnie więcej, przede wszystkim jednak jego sercem i umysłem władała wówczas niepodzielnie jedna kobieta: na zaginionym „Portrecie damy” widniała ponoć ukochana Ewa. Ośmielony sukcesem Podkowiński ponownie odwiedził Kotarbińskich w Chrzęsnem i wieczorem w parku wyznał kobiecie swe uczucia. Starsza od niego o 11 lat pani Kotarbińska odrzuciła miłość w imię małżeńskich zobowiązań i towarzyskich konwenansów. Zrozpaczony Podkowiński miał przeleżeć całą noc w mokrej trawie; zamiast kochanki w objęcia wzięła go śmiertelna choroba – gruźlica. Do tego doszedł jeszcze towarzyski ostracyzm: Miłosz Kotarbiński odmówił mu dalszej gościny, podobnie zresztą jak ród Maszyńskich.

Nie zważając na pogarszający się stan zdrowia, artysta – urażony do żywego – maluje „Ironię”, kobietę trzymającą w dłoniach serce i wyciskającą zeń ostatnią kroplę krwi, a także „Nocturn – bajkę o zaklętej królewnie”, gdzie przykutą do skały kobietę pilnują wilki. To jednak mu nie wystarcza i na przełomie lat 1893–1894, pomimo postępującej gruźlicy, przez trzy miesiące tworzy monumentalne dzieło – „Szał uniesień” – olej na płótnie o wymiarach 275 x 310 cm.

Obraz prezentuje w Zachęcie. W dniu otwarcia, 18 marca 1894 r., wystawę odwiedza tysiąc widzów, a przez następny ponad miesiąc w sumie ok. 12 tysięcy. Tak ogromne powodzenie obrazu nie jest przypadkowe: wybucha skandal towarzyski. Miłosz Kotarbiński dopatruje się w twarzy namalowanej kobiety rysów swej żony Ewy. Nieważne, że niedoszła kochanka była subtelną brunetką… Ale czy rzeczywiście „niedoszła”? Jednoznacznie erotyczna poza ognistorudej muzy i wymowa całego obrazu rozwścieczyły ród Kotarbińskich. W tekście „Władysław Podkowiński: wszędobylski reporter czy rozszalały impresjonista?” („Gazeta Antykwaryczna” nr 7/8 2003) wybitny znawca sztuki Jerzy Madeyski zastanawia się, dlaczego Podkowiński zniszczył wszelkie szkice do kobiecego aktu z „Tańca szkieletów”. Czyżby tam również uwiecznił Ewę Kotarbińską? Dziś tego nie rozstrzygniemy. Posądzony o zniesławienie kobiecej czci Podkowiński postanawia zniszczyć „najdroższą mu rzecz” – nożem tnie płótno, ale wcale nieprzypadkowo; to nie są ciosy zadawane w afekcie: „rani” głównie kobietę, jakby chciał „zabić ją w sobie”.

Wyzwanie rzucone filistrom

A może wytłumaczenie zachowania Podkowińskiego jest bardziej prozaiczne? Artysta żądał za swe dzieło 10 tys. rubli, kupcy oferowali najwyżej 3 tys. „Szał...” nie został sprzedany za życia Podkowińskiego, także dopiero po jego śmierci płótno udało się naprawić. Wtedy matka artysty sprzedała obraz Feliksowi Jasieńskiemu, kolekcjonerowi sztuki, za jedyne tysiąc rubli. Jasieński w 1920 r. przekazał „Szał uniesień” Muzeum Narodowemu w Krakowie – obraz można zobaczyć w Galerii Sztuki Polskiej XIX wieku w Sukiennicach.

Obok „Szału uniesień” od początku nie dało się przejść obojętnie. Choć wśród starego pokolenia akademików i konserwatywnego mieszczaństwa budził oburzenie, to ówczesne pokolenie młodych przyjęło obraz entuzjastycznie. Na łamach „Kuryera Codziennego” (76/1894) Kazimierz Przerwa-Tetmajer chwalił kompozycję: „Na rozhukanym olbrzymim koniu, na jakiejś apokaliptycznej bestii rzuconej w chaos, w zamęt wichrzących się tumanów chmur i mgławic na wpół leży naga kobieta oplótłszy koniowi kark ramionami, tuląc się doń twarzą, piersią, korpusem, cisnąc mu konwulsyjnie boki nogami”.

Kazimierz Przerwa-Tetmajer uznał obraz za manifest pokolenia: „Stara szkoła skrytykuje pewnie ostro »Szał...«, filistrzy nie będą zapewne wiedzieli, co o nim sądzić, ale my, młodzi artyści pędzla czy pióra, my fantastyczne, druzgocące wszelkie szablony dzieło Podkowińskiego witamy z najwyższą radością”.

Trudno dziś jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego młody artysta, będący dopiero na początku swej zawodowej kariery, ale już rozpoznawalny i nagradzany, świadomie wpędza się w chorobę. Ówcześni krytycy sztuki i dziennikarze mówili o niespełnionej miłości do zamężnej kobiety (uwiecznionej na prezentowanym obrazie), przywoływali też towarzysko-artystyczny skandal związany z „Szałem uniesień”. Co powodowało Podkowińskim, gdy w przeddzień zbliżającego się zakończenia wystawy w warszawskiej Zachęcie pociął nożem swe najlepsze dzieło? Jedną z odpowiedzi odnajdziemy w słowach samego artysty, który zwierzył się Wiktorowi Gomulickiemu, pisarzowi i varsavianiście: „Zrobiłem ofiarę z rzeczy, która w danej chwili była mi najdroższą. Zniszczyłem obraz, a kto wie, czy nie uśmierciłem zarazem talentu swego. Nic od dnia owego nie robię, nic robić nie mogę. I gdybym przynajmniej był pewny, że ofiara nie będzie daremną, że postępek mój zrozumiany został i oceniony!”. Na pewno malarz był wtedy rozchwiany emocjonalnie, zapadał się w sobie, wycofał się z życia towarzyskiego i popadł w twórczy marazm. Znamienne, że jego ostatnim – nieukończonym zresztą – obrazem okazał się nokturn „Marsz żałobny Chopina”, na którym mężczyzna rozpacza po śmierci ukochanej, krzycząc za spowitym w ciemności konduktem żałobnym. Czy sam Podkowiński rozpaczał? Być może „Marsz żałobny…” był swoistym wołaniem o pomoc – artysta zmarł 5 stycznia 1895 r. w Warszawie, na miesiąc przed 29. urodzinami.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl
Rzeźba
Trzy skradzione XVI-wieczne alabastrowe rzeźby powróciły do kościoła św. Marii Magdaleny we Wrocławiu
Rzeźba
Nagroda Europa Nostra 2023 za konserwację Ołtarza Wita Stwosza
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Rzeźba
Tony Cragg, światowy wizjoner rzeźby, na dwóch wystawach w Polsce