Kilka lat temu Ireneusz Klamer założył firmę i zajął się handlem złomem. – Sprzedałem samochód osobowy, kupiłem ciężarowy i zacząłem jeździć, szukając złomu. Sprawiało mi to przyjemność, a trwało do pierwszej kontroli – wspomina Klamer.

Sielanka się skończyła, gdy skarbówka postanowiła skontrolować jego firmę. W jej wyniku urząd kontroli skarbowej uznał, że transakcje między Klamerem a Sebastianem A., któremu odsprzedawał złom, były fikcyjne. Okazało się, że A. w ogóle nie ma firmy i nie zaksięgował ani jednej faktury w czasie, gdy mężczyźni współpracowali. Urzędnicy nakazali więc Klamerowi zapłacenie 450 tys. zł za kontrahenta. Dodatkowo skierowali sprawę do prokuratury.

Sąd uniewinnił jednak bohatera reportażu od zarzutów. Ustalił, że decyzje urzędu skarbowego są bezpodstawne. Prócz tego uznał, że Klamer nie może ponosić odpowiedzialności za to, że jego kontrahent nie odprowadzał podatków. Stwierdził też, że transakcje nie były fikcyjne, a Sebastian A. przyznał przed sądem, że to on nie płacił VAT.

Dla urzędników jednak ten wyrok nic nie znaczy. Dalej domagają się od przedsiębiorcy całości zaległych pieniędzy.