Od wielu lat liczba prawników lawinowo rosła, znacznie szybciej niż zapotrzebowanie na nich. To gorączkowe pęcznienie korporacji nikomu nie służyło. Młodym prawnikom po ciężkiej nauce doszło trudne poszukiwanie pracy i frustracje z tym związane. A jakoś usług prawniczych, co widać często w sądzie, wcale nie wzrosła.

To, że ten trend kiedyś się skończy, można było przewidzieć. Potwierdzają to dane o liczbie chętnych na aplikacje prawnicze w tym roku. Nie tylko zmniejszyła się ogólna liczba chętnych: z 10,1 tys. w zeszłym roku do 8,9 tys. w tym, ale zauważalny jest też spadek kandydatów na aplikację adwokacką: z 3,8 tys. do 2,9 tys., tj. o prawie jedną czwartą.

Adwokaccy patroni tłumaczą to zjawisko tym, że adwokat musi prowadzić własną kancelarię, a rynek jest niełatwy, z kolei radca może się zatrudnić także w firmie na umowę o prace, z jej socjalnymi dobrodziejstwami. Okazało się, że prawo popytu i podaży działa także na rynku usług prawniczych. Jak każdy rynek, ma on ograniczoną pojemność, a przy podziale na dwie korporacje prawnicy wybierają tę dla nich wygodniejszą.

W tym miejscu trzeba wrócić do pytania, czy wciąż mają sens dwie odrębne korporacje, skupiające niemal identyczne zawody, czy nie jest to marnowanie sił i pieniędzy na samorządową biurokrację. Niezależnie jednak od tego, czy dojdzie do ich połączenia, mniejsze zainteresowanie zawodami prawniczymi, które z perspektywy prawników można nazwać koniunkturą, sprawi, że korporacje będą mogły nieco odetchnąć i skupić się na tym, do czego są powołane. A więc na kształceniu i wychowaniu oraz egzekwowaniu profesjonalizmu i standardów etycznych, co w tak wielkich organizacjach nie jest łatwe. Prawnicy mają nieco większą szansę na godziwe wynagrodzenie, a bez godnego wynagrodzenia nie ma dobrego pracownika, dobrej pracy.

A to jest to, czego najbardziej od adwokatów oczekujemy.