Potrzeba było 30 lat od odejścia Augusto Pinocheta, aby Chilijczycy zdecydowali się na tak radykalny krok. Widząc, że dyktatura nie przetrwała w Hiszpanii śmierci (w 1975 r.) Francisco Franco, autor obowiązującej wciąż ustawy zasadniczej Jaime Guzman uznał, że lepiej jeszcze za rządów generała Pinocheta ustanowić demokrację, ale mocno kontrolowaną. Tak powstała w 1980 r. Konstytucja Chile. I choć w ciągu kolejnych 40 lat wprowadzono do niej aż 53 poprawki, w tym zniesienie odrębnych senatorów reprezentujących wojsko, wciąż czuć było w niej ducha dyktatury.

Wszystko zmieniły gwałtowne manifestacje przeciw pauperyzacji społeczeństwa i korupcji, jakie wybuchły w październiku ub. r. po podniesieniu cen za bilety metra w Santiago. Konserwatywny prezydent Sebastian Pinera zdołał wówczas przywrócić spokój, ale w zamian za obietnicę, że obecna konstytucja zostanie poddana pod głosowanie.

Wstępne wyniki przeprowadzonego w niedzielę głosowania pokazują, że blisko 80 proc. Chilijczyków opowiedziało się za powstaniem nowej konstytucji. Uznali także, że powinna się tym zająć konstytuanta, do której wejdzie 173 specjalnie powołanych do tego obywateli. Ma zacząć prace w kwietniu, aby gotowy dokument został poddany pod referendum w połowie 2021 r. Taki scenariusz popierają też wszystkie główne partie polityczne kraju. – Odniesiemy sukces, tylko jeśli zachowamy jedność – ostrzegł Pinera.

W dotkniętej kryzysem gospodarczym i kataklizmem pandemii Ameryce Południowej od Argentyny po Kolumbię na sile zyskują zwolennicy władzy autorytarnej – Chile okazało się pozytywnym przykładem żywotności demokracji.