Debiut pełen nadziei i... błędów

Debiutanckie „Ślady” Sebastiana Reńcy sytuują się pomiędzy dwoma nurtami dzisiejszej polskiej prozy

Publikacja: 21.11.2009 14:00

Debiut pełen nadziei i... błędów

Foto: Rzeczpospolita

Z jednej strony powieść 33-letniego autora łączą liczne pokrewieństwa z pisarstwem już znanych, lecz też późno startujących: Wojciecha Chmielewskiego, Michała Olszewskiego i Rafała Wojasińskiego. Ich książki na tle twórczości roczników siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wyróżniają się realistyczną, nieco staroświecką formą oraz brakiem komponentu ideologicznego. W odróżnieniu od innych przedstawicieli tego pokolenia, jak Michał Witkowski lub Sylwia Chutnik, ich literatura nie karmi się modnymi teoriami queer i gender, nie służy też manifestowaniu przekonań światopoglądowych autorów. Chce być po prostu zwierciadłem przechadzającym się po współczesnym polskim gościńcu.

Z drugiej natomiast strony, jako dziennikarz i reporter prasowy, należy Reńca do niemałej grupy publicystów, którzy w fikcji literackiej znajdują lepsze od gazetowych artykułów narzędzie przedstawiania świata. Proza tego z kolei nurtu – symbolizowanego zwłaszcza nazwiskami Bronisława Wildsteina, Cezarego Michalskiego i Rafała Ziemkiewicza – stawia sobie za cel wymierzanie sprawiedliwości realiom społecznym i politycznym postkomunizmu. Elementów takiego rodzaju rozrachunku z III RP znaleźć można w „Śladach” wiele, ale nie składają się one w jednoznaczną tezę; nie wskazują, co autor uważa za czarne, a co za białe. Przeciwnie, spodziewać się raczej można, że wyłaniający się z książki Reńcy obraz rzeczywistości uznany zostanie za wręcz nihilistyczny. Podobnie jak niegdyś stało się to udziałem Marka Hłaski, niewątpliwie patronującego tej prozie.

Akcja powieści rozgrywa się w anonimowym miasteczku gdzieś na zachodzie kraju. Troje głównych bohaterów to ludzie po trzydziestce, niepotrafiący odnaleźć się w życiu, uciekający w marzenia i nałogi. Tomasz, którego atrybutem jest nieustannie ćmiący się papieros, sprowadza się tutaj, by podjąć pracę w szkole. Wkrótce poznaje Kostka Sucheckiego, kiedyś radykalnego działacza opozycji, dziś byłego dziennikarza i alkoholika, bardziej z braku innych pomysłów niż z litości opiekującego się schorowanym ojcem, zasłużonym partyjnym aparatczykiem. Spotykają się w barze należącym do Marty, która by powetować sobie coraz mocniej doskwierającą samotność, romansuje z przypadkowo poznanymi przez Internet mężczyznami. Z Kostkiem mogłaby Tomasza połączyć prawdziwa męska przyjaźń, wspólnie z Martą mógłby nawet stworzyć rodzinę, której tak obojgu brakuje. Jednak ich losy potoczą się zgoła inaczej, jak gdyby ciążyło nad nimi okrutne fatum.

Nie mniej ważne od głównego wątku jest tło „Śladów”. I je także rysuje Reńca w ciemnych barwach. Początkowe złudzenia nauczyciela co do uczniów szybko się rozwiewają, młodzież okazuje się skrajnie zepsuta i niezainteresowana polepszeniem czekających ją w prowincjonalnej dorosłości perspektyw. Zgorzkniały Kostek za obecny stan społeczeństwa wini czasy komuny i nierozliczenie po jej upadku beneficjentów systemu, ale Tomasz równie źle ocenia zwykłych ludzi, kler, wreszcie samego siebie. Marta przyczyny swych niepowodzeń upatruje w facetach.

Wyjście poza beznadzieję teraźniejszości możliwe jest tylko poprzez bliższą lub dalszą przeszłość. W najciekawszych fragmentach książki Tomasz spotyka (w wyobraźni czy widzeniu, tego się nie dowiemy) dawnego, żydowskiego właściciela domu, w którym mieszka. Usiłując poznać jego dzieje, trafia na coraz to nowe tropy, które w końcu doprowadzają go do okupowanego przez Sowietów Lwowa. Ale podróż w czasie, jaką odbywają wspólnie z Kostkiem, to zaledwie jeszcze jedna, choć wreszcie naprawdę piękna, ucieczka od nieznośnych realiów.

Ostatecznie jedynym, co w tym świecie warte ocalenia, okaże się niewinność dziecka. Tomasz, sam wychowany w melinie, pomaga uzdolnionemu chłopcu, ofierze ojczyma degenerata. W końcu zaś po raz kolejny w swoim życiu porzuca wszystko, wraz z podopiecznym na zawsze wyjeżdżając z miasta. Tam, gdzie na skraju peronu, przy stopniach pociągu, do którego wsiedli, urywa się ich ślad, tli się odrobina nadziei.

Książka Sebastiana Reńcy wiele mówi także o innym aspekcie polskiej rzeczywistości – o rynku wydawniczym. Opublikowana w nowo powstałej („z miłości do literatury”, jak piszą założyciele na stronie internetowej) oficynie Prozami, jest niestety pełna wszelkiego rodzaju błędów: interpunkcyjnych, gramatycznych, a nawet ortograficznych. Niestety, utwory początkujących pisarzy z trudem przebijają się dzisiaj do czytelników, a renomowani wydawcy rzadko podejmują ryzyko ich drukowania. Pozostaje mieć nadzieję, że następna powieść autora „Śladów” – opowiadająca o tużpowojennych losach żołnierzy NSZ zamordowanych w wyniku ubeckiej prowokacji i, jak wnoszę ze znanych mi fragmentów, naprawdę znakomita – znajdzie staranniejszego edytora.

[i]Sebastian Reńca „Ślady”, Wydawnictwo Prozami, Warszawa 2009[/i]

Z jednej strony powieść 33-letniego autora łączą liczne pokrewieństwa z pisarstwem już znanych, lecz też późno startujących: Wojciecha Chmielewskiego, Michała Olszewskiego i Rafała Wojasińskiego. Ich książki na tle twórczości roczników siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wyróżniają się realistyczną, nieco staroświecką formą oraz brakiem komponentu ideologicznego. W odróżnieniu od innych przedstawicieli tego pokolenia, jak Michał Witkowski lub Sylwia Chutnik, ich literatura nie karmi się modnymi teoriami queer i gender, nie służy też manifestowaniu przekonań światopoglądowych autorów. Chce być po prostu zwierciadłem przechadzającym się po współczesnym polskim gościńcu.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu