Na zaufaniu polega niepowtarzalna wartość sądów przysięgłych czy poważnych sądów arbitrażowych, gdyż tam strony sporu mają wpływ na wybór sędziów, arbitrów i darzą ich zaufaniem. Z wyrokiem sędziego, do którego mieliśmy zaufanie, łatwiej się pogodzić.
Od dawna widać wyraźnie, że w tym sporze prawnicy już niewiele mają do powiedzenia i ten spór muszą rozwiązać główni polityczni gracze, czyli partie. Prawnicy, nawet konstytucjonaliści, ich nie zastąpią, tak jak aptekarz nie zastąpi we wszystkim lekarza.
Konstytucjonalizm wziął się z ruchu walczącego o zabezpieczenie ludu (na początek jego bogatszych warstw), reprezentowanego przez parlament przed monarchą, który był niewybieralny i z którym należało się jakoś porozumieć. Prezydent ma społeczną legitymację (na kadencję) i ma ją większość sejmowa. Kto z kim zatem miałby zawierać kompromis? To dość oczywiste, że obecna władza z opozycją.
Obie strony mają sporo do stracenia. Odchodząca władza, mając przytłaczającą większość w Trybunale, „skoczyła" na ekstra dwa sędziowskie fotele, obecna chce zaś je odzyskać, a nawet więcej. Przy tym obie strony są bardzo nieufne wobec siebie i rekomendowanych przez nie sędziów. Wiele wskazuje na to, że autorytet Trybunału znacznie się zużywa, także przez polityczne zachowania jego prezesa. Trwalsze rozwiązanie, a więc zachowanie Trybunału jako sądu konstytucyjnego, którego wyroki są respektowane, a nie tylko papierowe, musi polegać na tym, że Trybunał uzyska zaufanie kluczowych sił politycznych, w tym siły obecnie rządzącej.
Większość rządząca długo może bowiem ignorować niewygodne wyroki TK, a wygodne wprowadzać, jak było w zeszłej kadencji z bankowym tytułem egzekucyjnym. Co więcej, system demokratyczny może przez jakiś czas obyć się bez Trybunału, tak jak sobie radził z jego wyrokami i ustawami nigdy realnie niewprowadzonymi w życie. Tym się bowiem różni Trybunał od zwykłego sądu, że za zwykłym sądem stoi władza państwowa. Trybunał nie ma takich narzędzi i takiej sankcji, a już na pewno w tej kadencji.