Niestandardowa polityka nad Bosforem

Po kilkunastu latach gospodarczego sukcesu Turcja znalazła się w gospodarczych kłopotach. Opinie są zresztą podzielone: o kryzysie jak świat długi i szeroki mówią finansiści, natomiast wypoczywający na tureckiej riwierze turyści są zachwyceni możliwością tańszych zakupów.

Aktualizacja: 22.08.2018 21:23 Publikacja: 22.08.2018 21:00

Niestandardowa polityka nad Bosforem

Foto: Pixabay

Jeden z członków naszej Rady Polityki Pieniężnej wręcz stwierdził, że silna dewaluacja pieniądza jest znakomitym manewrem ekonomicznym, który zapewni Turcji dobrobyt. A zdaniem prezydenta Erdogana w ogóle nie ma o czym mówić, bo jego kraj nie ma żadnych kłopotów ekonomicznych i jedynie musi się zmierzyć z brutalną ingerencją polityczną chcących go upokorzyć Stanów Zjednoczonych.

Jednak kryzys jest i rozwija się w najlepsze – a jeśli nie spotka się z odpowiednią reakcją, wszystko to może się źle dla Turcji skończyć. Na czym polega problem?

Przede wszystkim problem nie jest jeden, ale dwa. Przez minione 16 lat turecka gospodarka rozwijała się w pięknym tempie 6 proc. rocznie. Medal miał jednak dwie strony. Gwałtownie inwestujące tureckie firmy i banki potrzebowały kapitału, a ponieważ w kraju szybko go zabrakło, ochoczo sięgnęły po kapitał zagraniczny. Efekt był taki, że Turcja corocznie odnotowywała deficyt obrotów bieżących rzędu średnio 5 proc. PKB, finansowany wzrostem zagranicznego zadłużenia.

Ostra dewaluacja liry, do której doszło w ciągu ostatnich kilku miesięcy, spowodowała, że część tureckich firm może nie być w stanie spłacać swego zadłużenia. W odpowiedzi na to przestraszone banki zaczną się domagać od wszystkich klientów jak najszybszej spłaty kredytów, co może zadławić gospodarkę i spowodować silną recesję.

Czy można temu przeciwdziałać? Owszem, rząd turecki znalazł na to sposób – pompuje tani pieniądz do sektora bankowego, by go nie zabrakło na kredyty. I to jest właśnie drugi problem, bo inflacja w Turcji już podniosła się z 10 proc. na początku roku do 16 proc. obecnie. A jeśli podległy prezydentowi bank centralny, zamiast walczyć z inflacją i podnieść stopy procentowe, będzie je wciąż utrzymywał na niskim poziomie, ceny mogą się wyrwać spod kontroli i zacząć rosnąć w tempie niemożliwym do opanowania.

Sytuacja nie jest łatwa, ale Turcja wcale nie jest skazana na kryzys. Normalnym wyjściem z takiej sytuacji jest zaciągnięcie przez państwo pożyczki w celu ustabilizowania kursu waluty (jeśli nikt nie chce jej dać, pozostaje MFW), niedopuszczenie do nadmiernego wzrostu inflacji przez podwyżki stóp procentowych, wsparcie sektora bankowego i przeprowadzenie rozsądnego programu oszczędnościowego, by na dobre zmniejszyć zależność gospodarki od kroplówki z zagranicznym kapitałem.

Niby nic niezwykłego – tyle że jeśli wierzyć słowom prezydenta Erdogana, to ma on zamiar działać całkowicie odwrotnie. Stóp nie podwyższać i żadnych oszczędności nie robić, bo to uderzyłoby w jego popularność. A brakujących do ustabilizowania dolarów poszukać u politycznych przyjaciół i wiernych wyborców, którzy powinni teraz dobrowolnie sprzedać posiadane dolary państwu. No cóż, życzę powodzenia.

Jeden z członków naszej Rady Polityki Pieniężnej wręcz stwierdził, że silna dewaluacja pieniądza jest znakomitym manewrem ekonomicznym, który zapewni Turcji dobrobyt. A zdaniem prezydenta Erdogana w ogóle nie ma o czym mówić, bo jego kraj nie ma żadnych kłopotów ekonomicznych i jedynie musi się zmierzyć z brutalną ingerencją polityczną chcących go upokorzyć Stanów Zjednoczonych.

Jednak kryzys jest i rozwija się w najlepsze – a jeśli nie spotka się z odpowiednią reakcją, wszystko to może się źle dla Turcji skończyć. Na czym polega problem?

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację