Prędzej czy później Stany zwyciężą

Pekin chciałby zastąpić Waszyngton w roli światowego supermocarstwa. Amerykańsko-chińskie starcie jest nieuniknione. To kwestia czasu, kiedy wybuchnie znowu.

Aktualizacja: 25.02.2019 19:44 Publikacja: 25.02.2019 19:18

Prędzej czy później Stany zwyciężą

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Po 46 latach amerykańsko-chińskiej współpracy gospodarczej Donald Trump rozpoczął pierwszą wojnę handlową z Państwem Środka. To największy zwrot w polityce Ameryki wobec Chin od wizyty Richarda Nixona w Pekinie w 1972 r.

Formalnie poszło o nadmierny deficyt w wymianie towarowej, jednak tak naprawdę chodzi o coś znacznie ważniejszego: powstrzymanie Chin przed zajęciem miejsca Ameryki jako światowego supermocarstwa nie tylko w gospodarce, ale także w obronności, technologiach i wszystkich innych obszarach ważnych dla równowagi geopolitycznej. I nawet gdyby w Białym Domu urzędowała Hillary Clinton, a nie Donald Trump, do konfrontacji z Chinami i tak by doszło. I będzie ona trwała, nawet jeśli obecny prezydent przegra walkę o reelekcję w 2020 r.

Pekin to groźny przeciwnik. Teoretycznie Trump ma w tej rozgrywce mocniejsze karty: wciąż jeszcze większą gospodarkę, sieć potężniejszych sojuszników, nieporównanie większy potencjał wojskowy i technologiczny. Ale od wizyty Nixona Ameryka tak bardzo uzależniła się od taniego importu chińskich produktów i finansowania przez Pekin amerykańskiego stylu życia ponad stan, że jest jej niezwykle trudno z dnia na dzień to zmienić.

Aby zostać ponownie wybrany na prezydenta, Trump musi uwzględnić naciski amerykańskich koncernów, które zainwestowały w Chinach. A także swoich wyborców, którzy źle przyjmą podwyżkę cen w lokalnym Wal-Marcie spowodowaną wojną handlową, która zapewne niewiele ich obchodzi.

Trump może więc uzyskać od Chin znacznie mniej, niż chciałby. Chińczycy kupią trochę więcej amerykańskich samolotów, skroplonego gazu i soi, powstrzymają się także od dewaluacji juana, ale na radykalne reformy zapewniające równe warunki działania zagranicznych inwestorów i chińskich firm już nie pójdą.

Prawdziwe starcie to więc kwestia przyszłości. Po przyszłorocznych wyborach wyzwanie będzie musiał podjąć Trump lub jego następca. Możliwe, że wtedy USA uzyskają więcej. Bo liberalne reformy, jakich domaga się Ameryka, oczywiście służą Stanom, ale są też warunkiem dalszego rozwoju samych Chin. I w pewnym momencie chińscy przywódcy staną przed wyborem: albo wyjść naprzeciw amerykańskim postulatom, albo ryzykować załamanie reżimu.

Po 46 latach amerykańsko-chińskiej współpracy gospodarczej Donald Trump rozpoczął pierwszą wojnę handlową z Państwem Środka. To największy zwrot w polityce Ameryki wobec Chin od wizyty Richarda Nixona w Pekinie w 1972 r.

Formalnie poszło o nadmierny deficyt w wymianie towarowej, jednak tak naprawdę chodzi o coś znacznie ważniejszego: powstrzymanie Chin przed zajęciem miejsca Ameryki jako światowego supermocarstwa nie tylko w gospodarce, ale także w obronności, technologiach i wszystkich innych obszarach ważnych dla równowagi geopolitycznej. I nawet gdyby w Białym Domu urzędowała Hillary Clinton, a nie Donald Trump, do konfrontacji z Chinami i tak by doszło. I będzie ona trwała, nawet jeśli obecny prezydent przegra walkę o reelekcję w 2020 r.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny