Filip Memches: Żydzi Polaków nie rozumieją

Pozbądźmy się złudzeń co do izraelskiej polityki historycznej. W jej świetle Sowieci nigdy nie będą równie wielkimi zbrodniarzami jak niemieccy naziści – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.

Aktualizacja: 09.09.2016 19:43 Publikacja: 08.09.2016 18:34

Foto: East News

Można było się spodziewać, że propozycja nowelizacji ustawy o IPN wywoła burzę. Jest czymś bowiem zrozumiałym, że pomysł wprowadzenia kar za używanie terminu „polskie obozy śmierci” postawi na nogi ludzi, dla których wolność słowa to jedna z najwyższych wartości w życiu publicznym. Z pewnością sprawa warta jest dyskusji, zwłaszcza że – wedle projektu, który przyjął rząd polski – odpowiedzialność karna ma nie dotyczyć badań naukowych czy twórczości artystycznej, ale nie wiadomo, jak te wyjątki stosować w praktyce.

Zdumienie jednak może budzić reakcja, z jaką decyzja władz polskich spotkała się w Izraelu. Instytut Yad Vashem zaalarmował, że nowelizacja ustawy o IPN jest bliska negowaniu Holokaustu. Podobny ton wyczuwa się w tekście Shlomo Avineriego, opublikowanym w poniedziałkowej „Rzeczpospolitej”.

Znany izraelski filozof i politolog przedstawia się jako Żyd pochodzący z Polski i jako jej przyjaciel. Przyznaje, że używanie zwrotu „polskie obozy śmierci” jest niedopuszczalne. Wreszcie oznajmia: „uważam, że wyjazdy izraelskiej młodzieży do Polski są bezcelowe, jeśli nie są one łączone z wizytami w hitlerowskich obozach koncentracyjnych w samych Niemczech”, a więc kraju, w którym narodziła się idea unicestwienia narodu żydowskiego i zaczęła się jej realizacja.

Dalej jednak mamy już tylko katalog oskarżeń. Avineri przyłącza się do nagonki na polski rząd. Przede wszystkim, odwołując się do wolności słowa, sprzeciwia się temu, by termin „polskie obozy śmierci” penalizować. Choć podobne rozwiązania prawne obowiązują w Izraelu i wielu krajach europejskich (także w Polsce) – za kłamstwo oświęcimskie można trafić za kratki. Jeśli izraelski intelektualista przemilcza ten fakt, to można podejrzewać go o stosowanie podwójnych standardów: jednym narodom wolno za pomocą instrumentów prawnych bronić się przed zniesławieniami, a innym – nie.

Idźmy dalej. Avineri obawia się pisania historii na nowo – tego, że władze polskie zadekretują taką wersję dziejów, w której eksponowana będzie wyłącznie bohaterska przeszłość Polski. W tym kontekście izraelski filozof wspomina o Janie Tomaszu Grossie. Nazywa go historykiem i stwierdza, że – jeśli chodzi o zbrodnię w Jedwabnem – dokonał on odkrycia.

Tyle że Gross historykiem nie jest. To socjolog. W jego pracach zamiast obiektywnego ustalania faktów mamy koncentrację na subiektywnych z natury rzeczy przeżyciach jednostek. Znamienne, że „Sąsiedzi” Grossa zostali w roku 2001 uhonorowani udziałem w finale Nagrody Literackiej Nike – a więc wyróżnieni w dziedzinie literatury, a nie historiografii.

Śledztwo IPN podważyło odnośnie do pogromu w Jedwabnem część tez Grossa, chociażby – co nie jest bez znaczenia – liczbę ofiar tej zbrodni czy wiarygodność niektórych świadectw. Socjologa to jednak nie zniechęciło do dalszego formułowania brutalnych opinii, bo można odnieść wrażenie, że przede wszystkim zależy mu po prostu na prowokowaniu opinii publicznej w Polsce. Czy Avineriemu przyświecają te same intencje? Trudno w to uwierzyć.

Problem nie polega na tym, że spór toczy się o sytuacje, w których pojedynczy Polacy naprawdę zhańbili się podczas okupacji niemieckiej współudziałem w uśmiercaniu Żydów. Nikt nie próbuje wykreślić z kart dziejów Polski uczestników pogromów czy szmalcowników.

Spór natomiast dotyczy politycznej odpowiedzialności narodu polskiego za zbrodnie. Z nią zaś mamy do czynienia wówczas, gdy popełniają je nie pojedynczy ludzie – zorganizowani nawet w jakieś grupy – lecz instytucje. Twórczość Grossa używana jest właśnie w celu uzasadnienia poglądu, że nawet wyroki śmierci wydawane przez sądy podziemnego państwa polskiego za denuncjowanie ukrywających się Żydów, o niczym nie przesądzają. Sam autor „Sąsiadów”, biorąc udział w roku 2013 w dyskusji w IPN, stwierdził: „W Zagładzie państwo podziemne to tak za bardzo nie przeszkadzało”. Stąd już mały krok do tego, żeby Auschwitz określać „polskim obozem śmierci”.

I tu dochodzimy do najbardziej bolesnego wątku, który pojawia się w tekście Avineriego. Izraelski intelektualista wręcz szantażuje polskie władze: jeśli będziecie pisać historię na nowo, to trzeba będzie podjąć kwestie, których dotąd nie podejmowano ze względu na ogrom cierpienia Polaków w latach 1939–1945.

Jakie to kwestie? Chociażby sprawa niewłączenia się polskiego podziemia w powstanie w getcie. Avineri – jakby podążając tokiem myślenia Grossa – pyta: „Co naprawdę myślał milion Polaków, mieszkańców Warszawy, słysząc i widząc, co dzieje się w getcie, kiedy gęsty dym zasłaniał warszawskie niebo?”.

Wreszcie w tekście izraelskiego filozofa i politologa pojawiają się rozważania dla Polaków szokujące: „nie wiadomo, co by się wydarzyło, gdyby Polska zgodziła się na pomoc sowiecką w razie niemieckiej inwazji. Nie można wykluczyć, iż wojna światowa by nie wybuchła czy po prostu Polska nie znalazłaby się pod okupacją niemiecką i tym samym nie doszłoby do Zagłady”.

Oczywiście z żydowskiego punktu widzenia Hitler był gorszy od Stalina. Niemiecki przywódca chciał Żydów unicestwić, z czym antysemickie akcje podejmowane u schyłku życia przez sowieckiego tyrana nie mogą się równać. To jednak nie oznacza, że taką samą perspektywę mają przyjmować Polacy. ZSRR był wrogiem II Rzeczypospolitej, a w latach 1937–1938 reżim stalinowski dokonał ludobójstwa na sowieckich obywatelach narodowości polskiej. Wysuwany przez Avineriego argument o odrzuceniu „pomocy sowieckiej” jest więc wynikiem całkowitego niezrozumienia sytuacji Polski przed drugą wojną światową.

Warto w Polsce pozbyć się złudzeń co do izraelskiej polityki historycznej. Dla Żydów Sowieci nigdy nie będą równie wielkimi zbrodniarzami jak niemieccy naziści. W roku 2009 ówczesny prezydent Izraela Szymon Peres, tuż przed 70. rocznicą zawarcia paktu Ribbentrop-Mołotow, poparł stanowisko Kremla w sprawie „fałszowania historii", czyli przypominania negatywnej roli ZSRR w drugiej wojnie światowej.

Owszem, Żydzi mają powody, aby patrzeć na swoją przeszłość inaczej niż Polacy. Ale to nie oznacza, żeby żydowskie doświadczenie historyczne determinowało działania władz polskich. Również w zakresie ochrony wizerunku Polski.

Można było się spodziewać, że propozycja nowelizacji ustawy o IPN wywoła burzę. Jest czymś bowiem zrozumiałym, że pomysł wprowadzenia kar za używanie terminu „polskie obozy śmierci” postawi na nogi ludzi, dla których wolność słowa to jedna z najwyższych wartości w życiu publicznym. Z pewnością sprawa warta jest dyskusji, zwłaszcza że – wedle projektu, który przyjął rząd polski – odpowiedzialność karna ma nie dotyczyć badań naukowych czy twórczości artystycznej, ale nie wiadomo, jak te wyjątki stosować w praktyce.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny