Stanisław Ziemecki z Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego wątpi, by przy obecnym rozziewie między roszczeniami i możliwościami finansowymi doszło do uchwalenia generalnej ustawy reprywatyzacyjnej.
– Na dobrą ustawę reprywatyzacyjną nie ma obecnie szansy – uważa. – Trzeba posuwać się małymi krokami, koncentrując się na stopniowym wprowadzaniu „małych" ustaw dla poszczególnych grup wywłaszczonych. Na przykład roszczenia z tytułu reformy rolnej różnią się diametralnie od spraw z dekretu Bieruta o gruntach warszawskich i wymagają odrębnych rozwiązań. Nie sposób ich pomieścić w jednej ogólnej ustawie. Niezmiernie trudno jest uzyskać kompromis między rozmiarami roszczeń a możliwościami finansowymi państwa – tłumaczy.
Politycy jednak proponują jedną ustawę. Doświadczenia ubiegłych lat pokazują, że prędzej trafi do kosza niż Dziennika Ustaw.
Kosz pełen intencji
Powstałe w 2010 r. opracowanie Kancelarii Senatu „Problematyka reprywatyzacji w świetle projektów ustaw w latach 1989–2010" podaje, że pierwsze prace nad zwrotem mienia przejętego na własność państwa na podstawie różnych tytułów podjęto jeszcze w 1990 r. Przewidywano rekompensaty w formie bonów kapitałowych na okaziciela o dziesięcioletnim okresie ważności. Projekt natrafił na sprzeciw ministrów finansów oraz przekształceń własnościowych.
Podobny los spotkał projekt ustawy o reprywatyzacji, przygotowany w 1991 r. za rządów premiera Jerzego Buzka. Pomimo to projekty się mnożyły. Z inicjatywą ustawodawczą występowali prezydent RP, rząd, posłowie i senatorowie. Dwukrotnie przedstawiał je w 1995 r. prezydent Lech Wałęsa. W sumie naliczono ich dotychczas aż 14. Zgłoszono także wnioski o przeprowadzenie ogólnokrajowego referendum w sprawie reprywatyzacji.