W piątek na Stadionie Narodowym ma się odbyć zaproponowany przez rząd okrągły stół w sprawie sytuacji w oświacie. Związek Nauczycielstwa Polskiego i Forum Związków Zawodowych już zapowiedziały, że nie wezmą w nim udziału, bo zasady, na jakich rząd chce zorganizować debatę, nie są jasne. Wolą manifestować swoją solidarność na ulicach. Jednocześnie ogólnopolski Komitet Strajkowy Nauczycieli apeluje do dyrektorów o szybkie zwołanie rad pedagogicznych i klasyfikację uczniów z klas maturalnych. Wiele zatem wskazuje, że matury – podobnie jak wcześniejsze egzaminy – się odbędą.

W opinii części społeczeństwa rząd wykazał się dobrą wolą i wyciągnął rękę do zgody, lecz została ona odtrącona. Nauczyciele zatem swój protest przegrali. Inni twierdzą, że przegrany jest rząd, który nie chce z nauczycielami rozmawiać. Tak naprawdę przegrywają wszyscy. Najbardziej – choć pewnie nie do końca zdają sobie z tego sprawę – uczniowie, którzy i tak będą musieli stracony czas jakoś nadrobić.

Dziś chyba nikt nie ma już wątpliwości, że do akcji powinien wkroczyć zewnętrzny mediator. ZNP już dwa razy wskazał, że tego chce. Rząd do propozycji się nie odniósł. Ale – tuż przed świętami – chęć wystąpienia w takiej roli wyraził prymas Polski abp Wojciech Polak. Stwierdził, że podejmie się mediacji, jeśli obie strony o to poproszą. Związkowcy nie widzą przeszkód, ale proponują też rozmowy pod auspicjami prezydenta. Rząd konsekwentnie milczy i czeka, aż konflikt sam wygaśnie.

Można się spodziewać, że nauczyciele – z jednej strony pod presją rodziców, z drugiej z odpowiedzialności za dzieci – protest wygaszą i rok szkolny zakończy się w terminie. Strategia rządu okaże się wówczas skuteczna. Ale problem pozostanie. I w poniedziałek 2 września w żadnej szkole dzwonki mogą nie zadzwonić. Jeśli PiS chce powalczyć o zwycięstwo w jesiennych wyborach, musi brać to pod uwagę. Dziś udaje mu się wprawdzie kierować gniew społeczeństwa na nauczycieli, ale wkrótce ów gniew może się odwrócić.