Ksiądz, którego teczka tajnego współpracownika jest pusta, sąsiad byłego prezesa związku narciarskiego, który nie miał pojęcia że „został" zwerbowany, były działacz Ligi Polskich Rodzin, który sam się zdekonspirował, by nie zostać TW. Co ich łączy? Ich nazwiska znajdują się w publicznym inwentarzu Instytutu Pamięci Narodowej wśród osób, które współpracowały z SB. W spisie są ich nazwiska, data urodzenia, imię ojca i pseudonim. Problem w tym, że, jak przyznają sami pracownicy IPN, znajdują się w nim nawet esbeckie „fałszywki".
Inwentarz w kilka sekund pozwala sprawdzić, kto pracował w SB, w jakiej komórce, kto był tajnym współpracownikiem i w jakich latach, a także kto był osobą pokrzywdzoną przez system komunistyczny. Niedawno dołączono do niego także akta pochodzące z tzw. zbioru zastrzeżonego.
Internetowe archiwum liczy już blisko 2 mln rekordów (i cały czas jest uzupełniane). Okazuje się jednak, że sposób udostępniania materiałów wytworzonych w PRL bez informacji m.in. o treści wyroków lustracyjnych dla wielu osób jest krzywdzący.
Za „ofiarę inwentarza" uważa się Janusz Sperka, działacz opozycyjny związany w czasach komuny z Polskim Obozem Narodowym. W latach 80. był wielokrotnie przesłuchiwany przez SB (organizował tajne nauczanie historii), ale nigdy nie wyraził zgody na współpracę. Sperka twierdzi, że już 11 lat temu pytał IPN, czy są jakieś akta w jego sprawie, ale odmówiono mu informacji, więc złożył on wniosek o autolustrację.
– Pan Janusz Sperka nie był tajnym, świadomym współpracownikiem SB – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą" prok. Andrzej Majcher, naczelnik oddziału lustracyjnego IPN w Katowicach.