Nowy film Pawła Łozińskiego przedstawia spotkania terapeutyczne 25-letniej córki i jej matki, które nie potrafią się porozumieć. Dlaczego?
Kiedy ludzie trafiają do terapeuty rodzinnego, niemal zawsze okazuje się, że owszem, chcą poprawić relacje, ale ich oczekiwanie brzmi: „Niech on, ona się zmieni. Ja – nie”. A to jest ślepa uliczka. Terapeuta nie jest od przekonywania, ani dawania dobrych rad, ma pomóc w przejściu od klimatu walki do klimatu dialogu. Często w relacjach z bliskimi stajemy przed dylematem: ile wolności – ile miłości. Tu nie da się łatwo wyznaczyć granic. Bywają subtelne, czasami są wyznaczane pozawerbalnie, innym razem – jakimś gestem, a jeszcze w innym przypadku są wywalczane poprzez kłótnie, tygodniowe milczenie albo poprzez wyjazd na drugi koniec świata. Ale nie wierzę w efektywność takich działań.
Matka z filmu odkrywa, że jeśli da córce więcej wolności, to wtedy jest szansa, że nie będzie ona uciekać. I że nie będzie błędnego koła, które można w skrócie nazwać: „uciekam, bo jestem goniona”…
Terapia rodzin narodziła się w późnych latach 40. ubiegłego wieku w USA, kiedy powstała książka „Pacjent ma rodzinę”. Potem przez wiele lat psychiatrzy mieli nadzieję, że przy pomocy terapii rodzin potrafią zwalczać schizofrenię, ale tak się nie stało. Natomiast przy okazji tych prób zaczęto interesować się rodziną. Okazało się, że we wszystkim – zarówno w konfliktach małżeńskich, trudnościach z nastolatkiem, jak i zaburzeniach jedzenia – ważną rolę odgrywa rodzina. W Polsce w 1990 roku odbył się międzynarodowy kongres terapii rodzin z udziałem wielu wybitnych terapeutów z Europy i Stanów Zjednoczonych.
Czy jakość naszych relacji pogarsza się?