Analogia za daleka, bo to w końcu Europa Środkowa, a nie Afryka czy Indochiny, i naciągana – zabory i okupacja nie do końca przypominały wyzysk kolonii przez zachodnie imperia. Coś jednak musi być na rzeczy, skoro od kilkudziesięciu lat każda rozmowa o polskości ściąga na siebie uwagę intelektualistów oczytanych w badaniach postkolonialnego syndromu. Widzą uległość, brak pewności siebie „polskiego ducha" i w ich głowach rusza maszyna schematów i skojarzeń. Diagnoza jest jednoznaczna: żeby odkryć źródła słabości, trzeba się cofnąć do przeszłości. Wisi nad nami cień dawnego imperium. Tylko czy aby na pewno obcego?

Kilka dni temu Międzynarodowy Fundusz Walutowy podał informację, że już w tym roku Polska stanie się bogatsza od Portugalii. Sąsiedztwo tych dwóch krajów w kontekście ich siły uruchamia inną od postkolonialnej maszynę skojarzeń. Mowa w końcu o dwóch państwach niegdyś wielkich, w podobnym czasie wyniesionych przez historię do potęgi i niemal równie szybko sprowadzonych przez nią do parteru. Wielkości, zawdzięczanej splotowi okoliczności trwającemu zbyt krótko, żeby zdołała się rozgościć w kulturze i mentalności narodu. Ale wystarczająco długo, żeby stać się męczącym wspomnieniem, wyrzutem sumienia późniejszej słabości, niezgodą na pozostanie średnim.

Wyrzutem i niezgodą, które wydały najoryginalniejsze produkty tych kultur w ciągu dwóch ostatnich wieków. Fado i mesjanizm rozkwitły w tym samym czasie, około czwartej dekady XIX wieku, i w podobnej sytuacji – na emigracji. W jednym przypadku w Brazylii, drugim – we Francji. To nic, że jedno jest śpiewem, a drugie myślą. Łączy je treść. Żarliwa tęsknota do tego, co jest daleko za horyzontem – morza albo historii. Złość na swój los, wiszące nad głowami fatum. I może dlatego tak trudno jest się nam i Portugalczykom pogodzić z samymi sobą. W końcu nie jest łatwo się uwolnić od własnego cienia.