Fakt, absolwentów pedagogiki nie brakuje. Od dawna mówi się o nadprodukcji absolwentów tego kierunku. Studia pedagogiczne, jako znacznie tańsze w prowadzeniu niż np. kierunki politechniczne były chętnie uruchamiane na niepublicznych uczelniach. Boom na edukację spowodował, że w Polsce jak grzyby po deszczu powstawały takie placówki, wielokrotnie oferujące niską jakość kształcenia. A ich absolwenci, choć mają uprawnienia pedagogiczne, wykonują zupełnie inne zawody. Pracują w sklepach, na recepcjach, przy taśmie produkcyjnej, w ochronie... I nie chodzi o wartościowanie poszczególnych prac, ale o to, czy rzeczywiście ci ludzie mają kwalifikacje do pracy z dziećmi.
Pozostaje także pytanie o to, kto rzeczywiście będzie mógł podjąć się pracy w komisji. Trudno spodziewać się, że osoby pracujące wezmą urlop, by egzaminować w czasie strajku. Tym bardziej, że nie wiadomo, za jakie pieniądze. Tzw. rozporządzenie o łamistrajkach nie przewiduje wynagradzanie członków komisji.
Wiele szkół próbuje do komisji zatrudnić emerytowanych nauczycieli. Zdarza się, że o wsparcie prosi się tych, którzy są już po osiemdziesiątce. I choć wielu w przeszłości było świetnymi pedagogami, nie oznacza, że obecnie też nimi są. A wiek, stan zdrowia i inna rzeczywistość w szkole może spowodować, że się w niej nie odnajdą.
Trudno także mówić, że doskonałymi kandydatami są ci, których w przeszłości odsunięto od pracy w szkole. Były nauczyciel wf Mariusz Trynkiewicz, po odsiedzeniu 25 lat za zamordowanie czterech chłopców, na mocy tzw. ustawy o bestiach trafił do zakładu zamkniętego w Gostyninie. Choć ma kwalifikacje pedagogiczne, na szczęście do komisji egzaminacyjnej się nie załapie.
Pozostaje jednak pytanie, ilu podobnych, choć mających na sumieniu przestępstwa mniejszego kalibru, wyszło na wolność i wciąż marzy o tym, by wrócić do szkół i popatrzeć na dzieci. Co z tymi, którzy odeszli ze szkoły „na nocy porozumienia stron”, bo zamiast sprawdzać klasówki, spędzali upojne wieczory z uczennicami. A dyrekcja wolała sprawę zamieść pod dywan, by nie musieć się z tego tłumaczyć przed policją i kuratorium. Czy tak trudno wyobrazić sobie, co może czuć uczennica mając na egzaminie przed sobą patrzącego na nią dziwnym wzrokiem obcego pana?
Wpuszczenie przypadkowych osób z zewnątrz do szkoły, to nie tylko zagrożenie dla uczniów zdających egzamin, ale także innych dzieci uczących się w szkole. Czy naprawdę warto ryzykować ich bezpieczeństwem?