W ubiegłym tygodniu rządzący Kazachstanem od prawie trzech dekad Nursułtan Nazarbajew spotkał się w Waszyngtonie z prezydentem Donaldem Trumpem. Rozmowa wybiegła daleko po za granice kazachsko-amerykańskich relacji i wywołała zamieszanie nie tylko w Moskwie, ale także w Kijowie i Mińsku. Nazarbajew i Trump doszli do wniosku, że uregulowanie konfliktu na Ukrainie wymaga nowego formatu, innego niż miński.
Nazarbajew zaproponował, by wszystkie rozmowy w sprawie Ukrainy zostały przeniesione z białoruskiej stolicy do Astany. Co więcej, stwierdził, że to stolica jego kraju początkowo miała gościć przywódców Francji, Niemiec, Ukrainy i Rosji, którzy w lutym 2015 roku zawarli porozumienie w Mińsku. Podkreślił jednak, że teraz to Trump zaproponował zmianę miejsca rozmów.
Od stycznia ubiegłego roku Kazachstan pośredniczy w rozmowach pokojowych pomiędzy Rosją, Turcją i Iranem w sprawie Syrii. Próby te odniosły bardzo umiarkowane sukcesy, ale Nazarbajew liczy, że w przypadku Ukrainy może być inaczej.
– Jest jedynym liderem w postradzieckiej przestrzeni, który stanął na czele kraju jeszcze przed upadkiem ZSRR. Uważa, że ma moralne prawo do pośredniczenia w ukraińskim konflikcie – mówi „Rzeczpospolitej” Jewgienij Żowtis, znany kazachski politolog. – Ma dobre relacje z Rosją, a jednocześnie przyjaźni się z Ukrainą. Oprócz tego ma lepsze relacje z Zachodem niż prezydent Białorusi – dodaje.
Aleksander Łukaszenko rządzi niewiele krócej od Nazarbajewa i ustępować nie zamierza. – Rozmowy w sprawie Ukrainy można przenieść nawet na Antarktydę, jeżeli będzie pewność, że odniosą sukces – skomentował propozycję Nazarbajewa szef białoruskiej dyplomacji Uładzimir Makiej. Stwierdził też, że „Białoruś, w odróżnieniu od innych, nie uczestniczy w wyścigu, by zbierać laury z bycia pośrednikiem”.