Bezpieczeństwo obywateli i dobre serce dla uchodźców kosztują. Niektóre państwa UE będą musiały się zmierzyć z presją na swoje finanse publiczne.
Niemcy, kraj, do którego tylko w tym roku napłynie blisko milion uchodźców, zapłacą za to największą cenę.
Według szacunków różnych ekonomistów w krótkim terminie konieczność zapewnienia im dachu nad głową, wyżywienia, opieki zdrowotnej, edukacji i sfinansowania innych wysiłków na rzecz ich integracji będzie kosztowała niemieckie państwo 0,3–0,4 proc. produktu krajowego brutto. Dla Berlina to nie problem: i tak planuje osiągnięcie nadwyżki budżetowej. Poza tym od dłuższego czasu południe Europy, popierane przez poważnych ekonomistów, zarzucało Niemcom, że za bardzo oszczędzają i powinny stymulować popyt. To z kolei miałoby zwiększyć zapotrzebowanie na import i pomóc osłabionym gospodarkom Południa.
Popyt a uchodźcy
Stanie się więc dokładnie to, o co bezowocnie Berlin był proszony od lat. Czy to jest jednak ten rodzaj popytu, o który najbardziej chodzi? Jeroen Dijsselbloem, szef Eurogrupy, w rozmowie z „Rzeczpospolitą" dwa tygodnie temu, nie był wcale pewien. – To nie jest popyt inwestycyjny, tylko konsumpcyjny. A Niemcy, i reszta Europy, potrzebują inwestycji w Niemczech – mówił Holender.
Inni jednak wskazują, że przynajmniej konieczność szybkiego zbudowania mieszkań dla uchodźców może zwiększyć zapotrzebowanie na import usług. Natomiast w dłuższym terminie uchodźcy przyczynią się do wzrostu gospodarczego i będą płacić podatki do budżetu, a nie tylko brać stamtąd zasiłki.