Teoretycznie chodzi o ostatnią rundę rokowań nad nową umową o współpracy Wysp z kontynentem, która ma wejść w życie od 1 stycznia. Jeśli dokument nie zostanie uzgodniony do 15 października, trudno będzie znaleźć czas na jego ratyfikację przez Izbę Gmin i Parlament Europejski, a tym bardziej parlamenty 27 krajów członkowskich, gdyby uzgodnienia wchodziły w ich kompetencje.
Presja czasu najwyraźniej spowodowała, że po raz pierwszy brytyjski negocjator David Frost poszedł na ustępstwa w kluczowych punktach spornych. Zaproponował wprowadzenie trzyletniego okresu przejściowego, zanim brytyjskie wody przybrzeżne przestaną być dostępne dla rybaków z Unii na obecnych zasadach. Zapowiedział też, że Londyn jest gotów „zrekompensować" Brukseli ewentualne odejście od unijnych zasad pomocy publicznej, jakie są obecnie stosowane na Wyspach. Wszystko po to, aby możliwe było zawarcie umowy o wolnym handlu, która umożliwi utrzymanie na mniej więcej obecnym poziomie współpracę gospodarczą z Unią, w tak kluczowym obszarze jak świadczenie przez londyńską City usług finansowych na kontynencie.
Premier spowolnił także procedowanie w Izbie Gmin kontrowersyjnej ustawy o rynku wewnętrznym, która umożliwi stosowanie w Irlandii Północnej innych od europejskich regulacji i złamanie umowy rozwodowej zawartej w zeszłym roku z Brukselą.
– Jestem optymistą i liczę, że uda się podpisać umowę handlową z Wielką Brytanią – przyznał niespodziewanie w środę irlandzki minister spraw zagranicznych, Simon Coveney.
Zmiana strategii Johnsona to po części ruch taktyczny. Na ostatniej prostej rokowań nad porozumieniem rozwodowym w październiku ub.r. postąpił podobnie: gdy okazało się, że Unia utrzymuje twarde stanowisko, poszedł na ustępstwa.