Szpitale kliniczne muszą rywalizować z prywatnymi

Kształcą przyszłych lekarzy, ale o kontrakt z NFZ rywalizują z lecznicami prywatnymi. Rektorzy uczelni medycznych chcą dla swoich szpitali odrębnej ustawy.

Publikacja: 27.10.2014 21:30

Chodzi o zabezpieczenie funduszy dla 44 lecznic podlegających uczelniom medycznym i stanowiących bazę edukacyjną dla przyszłych lekarzy. To w nich studenci medycyny odbywają praktyki i staże, a także uczą się badać i leczyć pacjentów. I to one mają dodatkowy obowiązek prowadzić kosztowne badania naukowe i kliniczne. Tymczasem finansowane są jak wszystkie placówki medyczne – ze świadczeń, za które płaci Narodowy Fundusz Zdrowia.

Bieda kontra nowoczesność

Od roku szpitale kliniczne mogą zostać zamienione w spółki prawa handlowego, a co za tym idzie – ogłosić upadłość. Albo żeby nie tracić rentowności, zrezygnować z niedochodowych kontraktów, np. na chirurgię ogólną, bo prezesowi spółki nie wolno narazić jej na straty. W takim przypadku 26 tys. dzisiejszych studentów medycyny nie miałoby gdzie się uczyć zawodu. Na razie, rok po wprowadzeniu nowych przepisów, wszystkie kliniki pozostają własnością uczelni. I większość coraz bardziej ubożeje.

Biedę widać jak na dłoni. W ortopedycznej izbie przyjęć warszawskiego szpitala klinicznego na Lindleya chorzy ze złamaniami walczą w poczekalni o miejsca na koślawych stołeczkach. W innym szpitalu podległym Warszawskiemu Uniwersytetowi Medycznemu – na Solcu – pacjenci zalegają na łóżkach mogących pamiętać końcówkę poprzedniego systemu. Jest czysto, ale skromnie. A będzie jeszcze skromniej.

O kontrakt z NFZ stołeczne kliniki walczą bowiem z prywatnymi placówkami, które w Warszawie wyrastają jak grzyby po deszczu. Ortopedia na Lindleya o kontrakt rywalizuje więc na przykład z supernowoczesną Carolina Medical Center, chwalącą się najnowocześniejszymi rozwiązaniami w Europie, a szpital na Solcu choćby z wybudowanym w Wilanowie szpitalem Medicover.

Na razie uczelnie wspierają szpitale kliniczne w negocjowaniu kredytów i próbują łatać dziury w budżecie pieniędzmi za studia płatne (wieczorowa medycyna kosztuje od kilku do kilkunastu tysięcy złotych za semestr), ale idzie im coraz ciężej.

Szkolenie przyszłych lekarzy, również to praktyczne, opłacane jest przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które przyznaje na nie dotację 12 uczelniom. – W przypadku mojego szpitala klinicznego to 1 mln zł, co najmniej pięciokrotnie za mało, tym bardziej że koszty ciągle rosną – mówi prof. Janusz Moryś, rektor Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego (GUMed), przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych. KRAUM od lat walczy o ustawę regulującą sytuację szpitali klinicznych. Bez skutku.

Bez kontentu ?na ustawę

W 2011 r. podwładni ówczesnej minister zdrowia Ewy Kopacz zrezygnowali z  niej na rzecz zapisu w ustawie o działalności leczniczej. – Uznaliśmy, że na odrębną ustawę brakuje kontentu. I choć tamtejsze rozwiązania uważam za połowiczne, udało nam się wzmocnić kompetencje dyrektorów szpitali, do tej pory całkowicie podległych rektorom uczelni. Teraz kierownik katedry nie musi być ordynatorem. To dobrze, bo dobry dydaktyk nie musi być dobrym zarządcą – mówi Jakub Szulc, ówczesny wiceminister zdrowia.

Ale dyrektorzy szpitali klinicznych skarżą się, że ich samodzielność jest wyłącznie tytularna, a o strukturze szpitala nadal decydują rektorzy.

Sami rektorzy też są rozczarowani. Nadzieję odzyskali na chwilę w 2013 r., kiedy w resorcie pojawił się projekt odrębnej ustawy sygnowany m.in. przez Krzysztofa Chlebusa, ówczesnego wiceministra i nauczyciela akademickiego z GUMed. Jednak i tym razem zmian nie udało się przeprowadzić, a Chlebus na początku tego roku zrezygnował z funkcji. Dziś znów prowadzi zajęcia z kardiologii w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym, przez które na co dzień przewija się około pięciu tysięcy studentów.

Podczas gdy los szpitali klinicznych wydaje się coraz bardziej niepewny, w Polsce pojawiają się nowe uczelnie medyczne. Od sześciu lat działa wydział lekarski na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. W tym roku uprawnienia do prowadzenia kierunku lekarskiego zyskały Uniwersytet Rzeszowski i Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach, które chcą rekrutować studentów już od przyszłego roku. Wydział lekarski planuje uruchomić także Uniwersytet Technologiczno-Humanistyczny w Radomiu. Zdaniem rektorów działających już uczelni to jeszcze bardziej rozdrobni sumy przyznawane szpitalom klinicznym i odbije się na poziomie kształcenia lekarzy. Kosztów nowych uczelni mogą nie udźwignąć same województwa. Urzędnicy z Podkarpacia wyliczyli, że dostosowanie trzech rzeszowskich szpitali do nauczania studentów będzie przez najbliższe trzy lata kosztować aż 270 mln zł.

Studenta nie można szkolić byle gdzie

Janusz Moryś

Ministerstwo Zdrowia nie ma żadnego pomysłu na funkcjonowanie szpitali klinicznych, które są warsztatem pracy uczelni medycznych. W dzisiejszych realiach, kiedy szpitale kliniczne mogą zostać zamienione w spółki prawa handlowego i ogłosić upadłość, istnieje ryzyko, że uczelnie medyczne nie będą miały gdzie kształcić studentów. ?W chwili obecnej brak jest na przykład gwarancji kontraktowych niezbędnych do ciągłości prowadzenia zajęć dydaktycznych. Brak też rzetelnej wyceny procedur wysokospecjalistycznych. Ministerialna dotacja na kształcenie przyszłych lekarzy w szpitalach już dziś jest wielokrotnie niższa od rzeczywistych kosztów. Szpital GUMed dostaje na ten cel z ministerstwa ledwie milion złotych, a przeznacza od 5 do 7 mln. Dochodzi do sprzeczności, bo jako organ tworzący szpital nie powinienem narażać go na koszty, które musi pokrywać z działalności usługowej.

Jest nie do pomyślenia, aby podmioty nieprowadzące badań naukowych i działalności dydaktyczno-szkoleniowej nazywały swoje szpitale klinikami, a oddziały – oddziałami klinicznymi, choć leczą pacjentów, nie prowadzą dydaktyki, nie wprowadzają nowych technologii i nie tworzą standardów leczenia.

Studenta medycyny nie można kształcić byle gdzie. Szczególnie w sytuacji, kiedy ministerstwo zlikwidowało staż podyplomowy. Zgodnie ?z nowymi przepisami obowiązującymi od 2017 r. pięć lat intensywnego kształcenia teoretycznego zakończy VI rok praktyczny, kiedy studenci będą częścią zespołów terapeutycznych. Ministerstwo zapomniało, że na stażu lekarz miał tzw. częściowe prawo wykonywania zawodu. W świetle nowych rozporządzeń student VI roku nie ma prawa aktywnie uczestniczyć w wykonywaniu czynności medycznych. Ministerstwo uznaje jednak, że wystarczy zapis w ustawie, że student współuczestniczy w badaniach medycznych. Tyle że to współuczestnictwo oznaczać może, że student stoi obok i obserwuje pracę lekarzy. A gdzie ma się nauczyć praktycznej medycyny? Przecież za chwilę dostanie dyplom lekarski i będzie musiał pobierać krew, zaopatrywać rany, składać złamania. W tej sytuacji albo będziemy wypuszczali teoretyków niepotrafiących leczyć pacjentów, albo będziemy ich szkolić, łamiąc prawo do czasu, kiedy nie wydarzy się pierwsze nieszczęście.

Janusz Moryś – prof. dr hab. n. med., rektor Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych (KRAUM), kierownik Zakładu Anatomii i Neurobiologii GUMed.

Chodzi o zabezpieczenie funduszy dla 44 lecznic podlegających uczelniom medycznym i stanowiących bazę edukacyjną dla przyszłych lekarzy. To w nich studenci medycyny odbywają praktyki i staże, a także uczą się badać i leczyć pacjentów. I to one mają dodatkowy obowiązek prowadzić kosztowne badania naukowe i kliniczne. Tymczasem finansowane są jak wszystkie placówki medyczne – ze świadczeń, za które płaci Narodowy Fundusz Zdrowia.

Bieda kontra nowoczesność

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Zdrowie
Potrzebujesz dofinansowania do protezy lub rehabilitacji? Fundacja Poland Business Run szuka beneficjentów!
Zdrowie
Pilotażowy program tabletki „dzień po” w aptekach bez spektakularnych efektów
Zdrowie
Czy grozi nam medyczny blackout?
Zdrowie
Badanie CeZ: Z narzędzi AI korzysta niecałe 5 proc. podmiotów leczniczych w Polsce
Zdrowie
Paweł Walicki, CMP: Profilaktyka powinna znaleźć się w gestii lekarza rodzinnego