[b]Jeden z zatroskanych o kondycję swojej korporacji adwokatów powiedział mi, że wpadka warszawskiej palestry, aresztowanie trzech jej członków (i zapowiadane przesłuchania następnych) o tyle go cieszą, że może to będzie wstrząs i wstęp do tego, by wzięto się do takich wybryków.[/b]
[b]Jerzy Naumann:[/b] Problem jest skomplikowany. Proszę zważyć, że samorząd adwokacki nie jest wyposażony w instrumenty pozwalające na aktywne zwalczanie patologii. Nie mamy tu na myśli zwykłych przewinień dyscyplinarnych, bo z nimi umiemy sobie poradzić. Chodzi o prawdziwą patologię, która polega na wykorzystywaniu możliwości, jakie daje wykonywany zawód i towarzyszące mu gwarancje do prowadzenia działalności de facto sprzecznej z prawem, w tym popadania w konflikt z prawem karnym.
[b]
Czy chce pan powiedzieć, że palestra jest bezsilna w obliczu takich zagrożeń?[/b]
Od bardzo dawna towarzyszy mi myśl, że ktoś, kto nosi chlubny tytuł adwokata, a dopuszcza się przestępstw, nie jest adwokatem – jest przestępcą, który schronił się w adwokaturze, że znalazł się w niej przez pomyłkę. Adwokatura to jest taki stan, tak jak stan sędziowski, w którym prowadzenie działalności pozostającej w konflikcie z prawem jest sprzeczne z najbardziej elementarnymi cechami zawodu. W obydwu wypadkach występuje element powołania, poczucie, że nie tylko wykonuje się zawód, ale też, że pełni się ważną społecznie funkcję. Nie wstydzę się sformułowania o realizowaniu misji, bo poczucie, że się idzie z pomocą potrzebującemu, bądź też – w wypadku sędziów – że się wymierza sprawiedliwość, jest szczególną „wartością dodaną” na rzecz całej społeczności. Praca pozbawiona tych elementów byłaby bezduszną rutyną.