Sprawozdanie obrazuje największą bolączkę prokuratury - statystycznego raka, który drąży ją od lat. Na sprawy patrzy się przez pryzmat numerków, a nie ludzkich problemów, których one dotyczą. Zamiast nikomu niepotrzebnych, setek liczb i tabelek w sprawozdaniu powinna znaleźć się ogólna ocena działalności prokuratury w 2010 i co najważniejsze, wizja jej działalności na najbliższe lata. Tej wizji wyraźnie brak, a szkoda bo przeprowadzona reforma była jedynie odświeżeniem fasady w potiomkinowskim stylu. Zrealizowano polityczne hasło rozdzielenia prokuratury od ministerstwa sprawiedliwości i pozostawiono stary porządek wprowadzając elementy dodatkowego bałaganu.
Z rozdzieleniem PG od MS wiązaliśmy pewne nadzieje. Mówiliśmy tak dla rozdzielenia, ale pod warunkiem, że doprowadzi ono do wzmocnienia Prokuratury, a nie jej osłabienia. Tymczasem wydaje się, że zrealizowano pewien polityczny postulat, który pojawiał się od lat, ale przy tej okazji zaprzepaszczono szansę na rzetelną reformę prokuratury, w szczególności połączoną ze stworzeniem całkowicie nowej ustawy o prokuraturze. Ministerstwa Sprawiedliwości, najzwyczajniej w świecie na to nie było „stać." Nie było stać, pomimo, że resort zatrudnia dziesiątki tzw. Legislatorów w tym sędziów i prokuratorów. Prawda, że od lat oderwanych od prokuratorskiej rzeczywistości, ale jednak... prokuratorów.... I sędziów.
Teraz ten sam błąd powiela się przy ustroju sądów powszechnych, gdzie zamiast stworzyć nowe, przystające do realiów, przylepia się kolejną łatę na spracowanej todze. Przylepia się ją po to, aby pochwalić się przed społeczeństwem, że będziemy oceniać sędziów i prokuratorów, że będzie w sądzie manager, że sąd będzie jak przedsiębiorstwo. Taki sam mechanizm miał miejsce w naszym przypadku rok temu. „Reformę" zrobiono by pochwalić się, że dokonano rozdziału. Tymczasem, jaka jest rzeczywistość? Najpierw może samego Prokuratora Generalnego. No szczerze mówiąc nie zazdroszczę. Przede wszystkim PG nie ma pieniędzy na działalność prokuratury i to jest pierwszy, zasadniczy mankament reformy. Skutek jest taki, że otacza nas wszechogarniające „dziadostwo". Przykładów można by mnożyć, jak chociażby ten z odebraniem prokuratorom z Bydgoszczy Lexa (internetowy system informacji prawnej – przyp redakcji), czy aprobatą kserowania akt przez szefa. Takiego „dziadostwa" do tej pory nie było, a nie było, dlatego, że gdy jesienią kończyły się środki, Minister Sprawiedliwości dokonywał przesunięć. A teraz? Teraz PG musi- nie bójmy się tego słowa – żebrać u polityków o środki na podstawową działalność. Mieliśmy tego przykłady, gdy Seremet pukał do drzwi Ministra Sprawiedliwości, Finansów, czy występował o środki na Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Czy to się nazywa niezależność? A co byłoby gdyby Prokurator Generalny „postawił" któremuś z ministrów zarzuty? Jak wtedy przyjmowany byłby na politycznych gabinetach? Dlatego niezbędnym jest rozszerzenie katalogu instytucji samodzielnie kształtujących swój budżet o prokuraturę. Bez tego niezależność Prokuratora Generalnego pozostanie fikcją. Tak samo jak bez możliwości realnego wpływu na treść aktów prawnych co najmniej wewnętrznego urzędowania, tak samo jak bez zaostrzenia rygorów odwołania przez Sejm i wreszcie konstytucjonalizacji, która powinna stać się klamrą spinającą ustawowe gwarancje niezależności i apolityczności.
To tyle, jeżeli chodzi o sytuację samego Prokuratora. Reszta jest równie ważna, bo dotyczy nas. Przez rok obowiązywania nowe przepisy obnażyły fatalną jakość „reformy" i pokazały, co warci są tzw. legislatorzy. Po pierwsze mamy sytuację asesorów. Nikt tego nie przewidział. Wystarczył jeden malutki przepis przejściowy, który wyłączyłby asesorów spod konkursów, jeżeli przed wejściem w życie noweli rozpoczęli asesurę. Nie było by tego całego bałaganu z wypowiedzeniami, nie byłoby bezrobocia wśród wielu koleżanek i kolegów, nie byłoby odejść z prokuratury, nie byłoby procesów sądowych, nie byłoby wstydu z powodu kuriozalnej interpretacji charakteru stosunku pracy asesora, który jest niby na czas oznaczony, a jednak się wypowiada umowę... bo tak naprawdę jest na czas nieoznaczony.
Druga sprawa – konkursy. Brawo mamy w końcu konkursy!!! W dodatku z elementem oceny, o czym zapomniało Ministerstwo Sprawiedliwości. Tak, są konkursy, ale nie tam, gdzie najbardziej ich potrzeba, czyli na stanowiska funkcyjne. W efekcie ponad 1000 stanowisk funkcyjnych zostało obsadzonych według całkowicie niejasnych reguł w wyłączeniem tych, którzy być może mają do sprawowanie tych stanowisk wiedzę, kompetencję i predyspozycję, ale nie mają powiązań. Dlatego konieczne jest wprowadzenie konkursów na stanowiska kadencyjne.