Ustawa o lekarzach sądowych weszła w życie w 2007 r. i znajduje zastosowanie „w przypadkach dotyczących usprawiedliwiania niestawiennictwa z powodu choroby, na wezwanie lub zawiadomienie sądu lub organu prowadzącego postępowanie (karne lub cywilne) stron, ich przedstawicieli, ustawowych, pełnomocników, świadków, oskarżonych, obrońców i innych uczestników postępowania”. Przewiduje ona m.in., że lekarz sądowy musi mieć specjalizację I lub II stopnia oraz podpisać umowę z danym sądem okręgowym. Za wydanie zaświadczenia o stanie zdrowia lekarz taki otrzyma... 100 zł. Stąd też chętnych nie ma wielu.
Z kolei w odpowiedzi na pytania „Rzeczpospolitej” w tej sprawie resort odpisał mniej więcej to co adwokaturze, ale dodając, że w resorcie nie są prowadzone prace legislacyjne, które umożliwią powierzenie kompetencji lekarzy sądowych lekarzom nieposiadającym takiego tytułu.
Samorządy adwokatów – samo zwiększenie wynagrodzeń nie rozwiąże problemu dostępności lekarzy sądowych
Odpowiedź ministerstwa to próba ucieczki od rzeczywistego problemu. Tymczasem jest on palący i wymaga działań „na już”. Poszukiwanie dodatkowych środków budżetowych to proces długotrwały i nie daje żadnej gwarancji, że zakończy się sukcesem ani że doprowadzi do rzeczywistej poprawy – mówi Przemysław Rosati, prezes NRA.
I dodaje, że obecny system po prostu nie działa, a uzyskanie zaświadczenia od lekarza sądowego bywa niemal niemożliwe ze względu na ich skrajną niedostępność. Nie można zaś oczekiwać od uczestników postępowań spełniania obowiązków, które w praktyce są niewykonalne.
– Mamy za to inne możliwości – chociażby weryfikację zasadności „zwykłych” zwolnień lekarskich na podstawie obowiązujących dziś przepisów. W sytuacjach budzących wątpliwości sąd może przecież także powołać biegłego – tłumaczy prezes NRA. – Dziś to, czy sąd uwzględni „zwykłe” zwolnienie lekarskie, zależy często od konkretnego sędziego – od jego podejścia i wyrozumiałości. A tak być nie powinno. Potrzebujemy systemowego rozwiązania, a nie uznaniowości – podkreśla prezes NRA.