Są takie chwile, kiedy sytuacji zwanych chłodno politycznymi, doznaje się na własnej skórze, a to niekoniecznie musi dotyczyć agresji. Myślę raczej o doznaniu abstrakcyjnym i takie właśnie chciałabym teraz opisać. Należę do tych, których poglądy w sprawie ponownego przeliczenia głosów są całkowicie jednoznaczne. Uważam, że nie znając faktycznej liczby podmiany kart, nie tylko nie znamy wyniku wyborów, ale też rozmiaru ewentualnego przestępstwa. Siłą rzeczy, uważam, że zaprzysiężenie prezydenta bez tej reasumpcji jest aktem, łagodnie mówiąc, niebudzącym społecznego zaufania. Staram się pisać o tym jak najczęściej, wspierając tych, którzy myślą podobnie.
Czytaj więcej
Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego stwierdziła ważność wyborów prez...
Zaniknięcie siły oporu stworzy pole dla najbardziej niebezpiecznych i antydemokratycznych sił
Wsparcie takie jest o tyle ważne, że nie ma niczego gorszego niż wewnętrzna emigracja, jaką zapowiada część demokratycznych wyborców. Pobudzenie aktywności społecznej jest równoznaczne z siłą oporu, która, jeśli zaniknie, stworzy pole dla najbardziej niebezpiecznych i antydemokratycznych sił. Dlatego właśnie, kiedy dostałam wiadomość, a raczej zaproszenie na demonstrację przed Sądem Najwyższym, który obradował w sprawie akceptacji wyniku wyborów, poszłam, odsuwając wszystkie inne sprawy.
Dochodząc do budynku sądu, zobaczyłam wiele biało-czerwonych flag i na ten widok zwolniłam kroku. Moja pierwsza myśl była taka: to „tamci”. A gdzie są „moi”? Moich nie było. Błąkałam się, idąc jak najdalej od grupy z flagami, ale miejsce na tę drugą, moją, demokratyczną stronę, było puste. Zaczynałam już sądzić, że zaproszenie było złośliwą zmyłką, kiedy jakaś kobieta idąca zza budynku zawołała mnie i zaprowadziła na inną ulicę, gdzie stała grupa bez flag. „To moi” pomyślałam od razu. Rzeczywiście, trafiłam na demonstrację tych, którzy domagali się nieuznania wyniku wyborów. Stojąc przed mikrofonem, mówiąc kilka krzepiących zdań, mogłam się przyjrzeć demonstrującym. Nie było ich wielu. Znacznie mniej niż tamtych z flagami.