Reklama
Rozwiń

Marchwicki nie był Wampirem z Zagłębia – przekonują i idą do Sądu Najwyższego

Wystarczy uważna lektura akt, aby się przekonać, że sprawa Marchwickiego to był zaplanowany i wykonany mord sądowy. To, że zaczynają się do nas zgłaszać kolejne osoby i decydują się mówić, jest znakiem, że komuna odchodzi w zapomnienie, a ludzie wierzą w sprawiedliwość nawet po latach. Rozmowa z Anetą Naworską i Klaudią Mokrzewską-Kowalczyk, adwokatkami, oraz Przemysławem Semczukiem, reporterem.

Publikacja: 11.07.2025 11:45

Proces Zdzisława Marchwickiego

Proces Zdzisława Marchwickiego

Foto: PAP/Kazimierz Seko

Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku na Górnym Śląsku doszło do brutalnych napadów na kobiety. Tylko kilka ofiar przeżyło atak. Okrzykniętego Wampirem z Zagłębia sprawcy milicja poszukiwała wiele lat. Zaoferowano nawet nagrodę w wysokości 1 mln zł za wskazanie podejrzanego. Próbowano też licznych prowokacji, np. po ulicach nocą chodzili przebrani za kobiety funkcjonariusze. Bezskutecznie. Dopiero w 1972 r. schwytano (po donosie) Zdzisława Marchwickiego. Choć co do jego winy były uzasadnione wątpliwości, jego proces oraz kilku innych osób odbył się publicznie, a Zdzisław i jego brat Jan zostali skazani na karę śmierci. Wyroki wykonano, obu skazańców pochowano w nieoznakowanych grobach.

Rozmawiamy z osobami, które próbują doprowadzić do wznowienia postępowania i do oczyszczenia imienia niesłusznie ich zdaniem skazanych braci.

Czytaj więcej

Policja odda dokumenty w sprawie „Wampira z Zagłębia”? Proces był zmanipulowany?

Jak to się wszystko zaczęło?

Aneta Naworska: Kilka lat temu trafiłam na książkę Przemka Semczuka „Wampir z Zagłębia”. Przeczytałam ją i zaczęłam analizować szczegóły tej sprawy.

Klaudia Mokrzewska-Kowalczyk: Z reportażu wynikało, że w latach 70. ubiegłego wieku, czyli w dekadzie Gierka, mogło dojść do tzw. mordu sądowego.

Reklama
Reklama

Przemysław Semczuk: Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, padła propozycja złożenia do Sądu Najwyższego wniosku o wznowienie postępowania. Nie jestem prawnikiem i moja analiza sprawy, raczej intuicyjna, nie była wystarczająca. Trzeba było jeszcze raz przejrzeć całe akta śledztwa i procesu Zdzisława Marchwickiego. Niestety, miałem tylko kopie fragmentów i notatki. Dlatego musieliśmy zacząć od początku.

Przygotowywany przez kancelarię wniosek do Sądu Najwyższego nie będzie jednak zawierał wyłącznie samej analizy zachowanych akt?

AN: Akta sprawy to początek. Korzystamy także z innych źródeł. Podstawę wniosku stanowić będą nowe dowody, które udało nam się zgromadzić.

KMK: Ciekawym dokumentem z akt sprawy jest nagranie rozprawy rewizyjnej, która odbyła się w lipcu 1977 r. przed Sądem Najwyższym. Na szczęście się zachowało. Kilka lat temu materiały przekazano z Sądu Najwyższego do Archiwum Akt Nowych, które nam je udostępniło.

Skoro to nagranie z sesji Sądu Najwyższego, to jak może być nowym dowodem?;

KMK: Nagranie rozprawy samo w sobie nie jest nowym dowodem, jego treść została jednak wykorzystana przy sporządzaniu jednej z opinii biegłych, którą załączymy do wniosku o wznowienie postępowania.

PS: Już wcześniej zwróciłem uwagę na rozbieżność pomiędzy protokołem z przesłuchania a nagraniem. Z nagrania możemy się dowiedzieć o wiele więcej o tym, jakie było nastawienie do podsądnego. A co ważniejsze, na tej sesji Sąd Najwyższy przesłuchał nie tylko Zdzisława Marchwickiego. Porównanie tych przesłuchań ma więc ogromne znaczenie.

Czy w planowanym wniosku wykorzystacie jeszcze jakieś inne dokumenty?

AN: Od początku miałyśmy taki zamiar. Ale nie o wszystkich wnioskach dowodowych możemy mówić na tym etapie. Możemy powiedzieć, że otrzymałyśmy informację o kolejnych aktach, które wciąż mają się znajdować w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Dlatego zwróciłyśmy się do komendanta z pytaniem, czy takie akta istnieją, a jeżeli tak, wnioskowałyśmy o ich udostępnienie, abyśmy mogły zapoznać się z nimi przed sporządzeniem wniosku.

Reklama
Reklama

Odpowiedział?

KMK: Tak. Komendant z Katowic w połowie maja tego roku odpisał, że w archiwum miejscowej policji są akta sprawy prowadzonej przeciwko Zdzisławowi Marchwickiemu zawierające materiały zebrane w toku postępowania przygotowawczego. Nie może ich nam jednak udostępnić, bo są tajne.

AN: To dość zaskakujące, bo policja nie powinna przechowywać tego typu dokumentów, a tym bardziej pół wieku od zamknięcia postępowania. Od tego jest Instytut Pamięci Narodowej albo archiwa państwowe.

PS: Akta są tak tajne, że gdy kilkanaście lat temu o nie pytałem, a z dwóch niezależnych źródeł miałem potwierdzenie o ich istnieniu, ówczesny komendant odpowiedział, że nie posiadają żadnych akt. Więc albo wtedy komuś nie chciało się sprawdzić, albo uznał, że policja nie musi informować dziennikarza nawet o istnieniu tajnych dokumentów. Co takiego się stało, że teraz na pytanie prawniczek przyznano, że akta są?

Czytaj więcej

Czy policja ukrywa dowody w sprawie „Wampira z Zagłębia”?

Co jest najistotniejsze we wniosku, który ma być złożony w najważniejszym sądzie w Polsce?

AN: Punktem wyjścia jest – powtórzę – analiza akt i ocena, na podstawie jakich dowodów sąd skazał Zdzisława Marchwickiego. Czy te dowody są wiarygodne, czy też nie, czy potwierdzają winę skazanego. Trzeba się też odnieść do wszystkich zarzutów, do wszystkich dowodów przeprowadzonych w procesie i do uzasadnienia wyroku skazującego. Należy wykazać, dlaczego dane zeznania czy dowody nie powinny zostać wzięte pod uwagę.

KMK: Ta analiza pozwoliła nam dojść do roboczego podsumowania, jakie nowe elementy możemy i powinnyśmy uzyskać w tej sprawie, aby skutecznie złożyć wniosek o wznowienie postępowania. Czyli czym konkretnie możemy wykazać niewinność Marchwickiego.

Reklama
Reklama

Jakie są to dowody?

AN: Są wśród nich opinie biegłych różnych specjalności…

KMK: …które powinny zostać przeprowadzone na polecenie PRL-owskiej prokuratury oskarżającej w tej sprawie. Gdyby wtedy sąd dysponował takimi opiniami, jakimi my dysponujemy, to w naszej ocenie nie skazałby Zdzisława Marchwickiego na karę śmierci.

PS: Tyle że wtedy prokuratura by dowiodła, że Marchwicki nie był mordercą. A rola prokuratury była inna. Za wszelką cenę dążyła do skazania i przekonania społeczeństwa, że może czuć się bezpiecznie, bo wampir został schwytany, skazany, a wyrok wykonano.

AN: Mamy też nowe zeznania świadków. I to moim zdaniem jest najmocniejszy materiał.

To krewni Zdzisława Marchwickiego?

KMK: Jego dzieci, które kilkadziesiąt lat temu przeżyły ogromną traumę. Dziś to osoby dorosłe, ale kiedy tylko zaczynamy zadawać pytania o ich ojca, proces i wyrok, pojawiają się emocje. A to, co słyszymy, z dzisiejszej perspektywy wydaje się trudne do uwierzenia. Dzisiaj jest to nie do pomyślenia, by dzieci przesłuchiwać bez udziału psychologa i to po wcześniejszym kilkugodzinnym przetrzymywaniu w komendzie.

Reklama
Reklama

AN: Tu bardzo pomocna okazała się praca, jaką wykonał Przemek Semczuk, zbierając materiały do książki. Dotarł do tych ludzi przed nami. Znał ich, mógł przekonać do tego, że sprawa powinna wrócić na wokandę, że możliwe jest wznowienie postępowania.

PS: Ta sprawa ma dwóch wrogów. Największym jest upływający czas. Świadkowie – najbliżsi skazanego Zdzisława Marchwickiego – to ludzie w podeszłym wieku, schorowani, zrezygnowani. Pół wieku żyli z łatką bycia „dziećmi wampira”. Już stracili wiarę w sprawiedliwość. Po 1990 r. próbowali walczyć, ale wtedy żaden prawnik nie chciał się podjąć wyzwania.

Dlaczego?

PS: Adwokaci mówili im wprost, by odpuścili, bo „oni” mają wciąż długie ręce. Dlatego teraz trzeba było ich przekonać, że jeszcze nie wszystko stracone.

KMK: Że w ich imieniu będziemy walczyć o odzyskanie dobrego imienia dla ich ojca i dla nich.

A drugi wróg?

PS: Drugim wrogiem jest środowisko związane z wymiarem sprawiedliwości. Wielu biegłych odmówiło zbadania sprawy i opracowania opinii. Już we wstępnej rozmowie twierdzili, że to nie ma sensu, bo Marchwicki był mordercą. Gdy pytałem, na jakiej podstawie tak uważają, czy czytali akta, czy znają sprawę, za każdym razem padały te same odpowiedzi. Sprawę znali z opowieści swoich mentorów, którzy wysłali Marchwickiego na szubienicę. Jeden z biegłych rozpowiada nawet, że moja książka to bzdura, a opinii nie da się wykonać obiektywnie, bo każdy biegły wie, że Marchwicki był mordercą. Tym samym podważa własne kompetencje.

Reklama
Reklama

Jak wyglądały rozmowy z dziećmi Zdzisława Marchwickiego?

AN: Tak jak przesłuchania przed sądem. Nagrywaliśmy je przed kamerą, nieprzerwanie obraz i dźwięk, później zostały sporządzone z tych rozmów stenogramy.

Kim byli pozostali świadkowie?

AN: To różne osoby bezpośrednio lub pośrednio związane ze sprawą. Na przykład operator filmowy z Telewizji Katowice, który zaraz po zakończeniu procesu brał udział w realizacji filmu dokumentalnego dla Telewizji Polskiej.

KMK: To jeden z bezpośrednich świadków. Był w sali rozpraw, a po wyroku, realizując nagrania w więzieniu, rozmawiał ze Zdzisławem Marchwickim. Bardzo dokładnie pamięta okoliczności tej rozmowy, jej atmosferę i to, co mówił Marchwicki.

PS: I, co ważne, wie, co stało się z filmem. Został pokazany w Warszawie „Pierwszemu”, czyli ówczesnemu I sekretarzowi KC PZPR Edwardowi Gierkowi. Było zalecenie, że kilka rzeczy trzeba wyciąć, skrócić, że to niepotrzebne. Po kolejnym pokazie, znowu kazano film skrócić. I w efekcie nie zostało z niego nic poza jakimiś strzępami, cudem ocalałymi w Archiwum TVP. Ale to nie jedyny człowiek filmu, który został naszym świadkiem.

AN: Rozmawialiśmy też z Maciejem Pieprzycą – reżyserem filmu „Jestem mordercą” (2016). Zanim powstał film fabularny, Pieprzyca wiele lat wcześniej zrealizował dokument pod tym samym tytułem.

Reklama
Reklama

KMK: To również bardzo ważna dla tej sprawy postać. Reżyser rozmawiał z jednym ze skazanych i z żoną Zdzisława, Marią Marchwicką. Dotarł do wielu osób, które już nie żyją.

PS: Jego relacja ukazuje to, co zrobiono tej rodzinie. Gdy na początku lat 90. ubiegłego wieku szukał córki Zdzisława, która po wyjściu za mąż zmieniła nazwisko, pytał ludzi, gdzie mieszka ta kobieta. Nikt jej nie kojarzył z nazwiska, ale gdy w rozmowie okazało się, że to „córka wampira”, od razu wskazano mu dom i mieszkanie.

Kiedy wniosek trafi do Sądu Najwyższego?

KMK: 28 lipca tego roku mija 50. rocznica wydania wyroku I instancji. To symboliczna data, dlatego planowałyśmy zdążyć do tego czasu.

PS: Co zaczyna być coraz trudniejsze, bo teraz, gdy pojawiły się informacje o wznowieniu postępowania, zaczynają zgłaszać się do kancelarii kolejne osoby. Decydują się mówić. Mam wrażenie, że coraz więcej osób nie obawia się już wspomnianych „długich rąk”. To znak, że komuna zaczyna odchodzić w zapomnienie, a ludzie wierzą w sprawiedliwość nawet po latach.

Czytaj więcej

Przywrócić mordercę społeczeństwu. W sądzie nie chodzi tylko o sprawiedliwość

Czy te relacje są wiarygodne?

AN: Tak, są wiarygodne i wskazują nam kolejne ścieżki dotarcia do dokumentów, o których dotąd nikt nie miał pojęcia. Nie chodzi tu tylko o wspomnianą katowicką komendę. Okazuje się, że dokumenty, a być może i inne dowody, można odnaleźć w wielu instytucjach.

KMK: Jeden ze świadków przekazał nam kopie dokumentów, których nie było w aktach sądowych. Musimy odnaleźć oryginały. Mają ogromne znaczenie, bo potwierdzają relacje dzieci Zdzisława Marchwickiego i pracujących przy sprawie milicjantów.

Jaki jest czas na rozpatrzenie wniosku przez Sąd Najwyższy?

AN: Terminu ustawowego, w którym sąd musi wydać orzeczenie, nie ma. Biorąc pod uwagę liczbę spraw, które ostatnio wpływają do Sądu Najwyższego z różnych powodów, nie przewidujemy szybkiego rozpoznania tego wniosku.

Skoro wciąż zgłaszają się nowe osoby i zdobywacie nowe dowody, to czy w trakcie postępowania będzie można dołączyć uzupełniająco dodatkowe materiały albo relacje świadków?

KMK: Zamierzamy złożyć wniosek zawierający cały zgromadzony przez nas materiał dowodowy, tak, aby nie wymagał uzupełnień i składania dodatkowych dokumentów czy dowodów na późniejszym etapie.

AN: Dlatego jeżeli są osoby, które są w stanie jeszcze pomóc i dysponują materiałami, wiedzą dotyczącą tej sprawy, bardzo prosimy o kontakt z naszą kancelarią. Minęło pół wieku i jest to ostatni moment, aby wyjaśnić tę sprawę.

PS: Najważniejszą osobą, która mogłaby sporo wnieść do sprawy, jest jeden z oskarżonych. Dwukrotnie zwracałem się do niego, przed pierwszym i przed drugim wydaniem książki. Nie odpowiedział. Próbowaliśmy do niego również dotrzeć niedawno. Bez skutku.

KMK: Jest jedyną osobą, która zna prawdziwą wersję wydarzeń związanych z zabójstwem Jadwigi Kucianki, ostatniej ofiary przypisywanej Wampirowi z Zagłębia. A raczej odwrotnie: naszym zdaniem nie powinien jej znać, bo to najbardziej wątpliwe zabójstwo z serii, którego w naszej ocenie nie dokonał ani Zdzisław Marchwicki, ani nawet prawdziwy Wampir z Zagłębia.

Skoro uważacie, że to nie Zdzisław Marchwicki był wampirem, to kto? Wiele osób jest przekonanych, że był nim pewien mężczyzna z Sosnowca. Popełnił rozszerzone samobójstwo, mordując żonę i dzieci.

PS: To jedna z legend. Nie ma najmniejszych dowodów wskazujących na niego. Chyba że coś na jego temat jest w tajnych aktach, które ukrywa policja. Choć wątpię. Kryminalni uważają, że sprawca musiał przewinąć się w sprawie i jest w aktach. Zresztą tak na pewnym etapie uważali oficerowie z grupy operacyjnej „Anna”.

KMK: Faktycznie podczas analizy akt jedna z biegłych wydających opinię natrafiła na osobę, która mogła być Wampirem z Zagłębia. Mamy więc przypuszczenia co do potencjalnego sprawcy, ale nie skupiamy się na tym w naszej pracy nad wnioskiem.

AN: To nawet nie miałoby sensu. Wchodzenie w takie rozważania mogłoby tylko przedłużyć postępowanie i niepotrzebnie odciągnąć uwagę od zasadniczej tezy. Zależy nam na wykazaniu, że Zdzisław Marchwicki nie był wampirem.

PS: Prędzej czy później dziennikarze będą mieli dostęp do naszych ustaleń, a wtedy ujawnienie personaliów podejrzanego spowodowałoby stygmatyzację kolejnej rodziny. Pamiętajmy, że powtarzana z uporem przez dziennikarzy i podcasterów legenda o wspomnianym mężczyźnie z Sosnowca również narusza dobra jego rodziny. Oni również są ofiarami tej bezpodstawnej nagonki.

Czy wniosek, który zostanie złożony w Sądzie Najwyższym, ma otworzyć drogę do odszkodowania za mord sądowy czy też ma oczyścić nazwisko Marchwickiego?

KMK: Nigdy w moich rozmowach z rodziną Zdzisława Marchwickiego nie padły z jej strony pytania o odszkodowanie. Gdy informowałam jednego z synów o takiej prawnej możliwości, spojrzał na mnie i powiedział, że nie ma takiej kwoty, która odkupiłaby życie jego ojca i naprawiła to, że przez pół wieku nazywano go „synem wampira”. Teraz doświadczają tego nawet wnuki Zdzisława Marchwickiego.

AN: Dzieci Zdzisława Marchwickiego są poszkodowane w jeszcze inny sposób. Z ich relacji wynika, że były zmuszane do składania zeznań obciążających ojca, oskarżania go o zachowania, których nie dopuszczał się wobec nich.

Czytaj więcej

Marcin Myszka z „Kryminatorium”: Zwykli ludzie też dokonują zbrodni. Dwa powody

PS: Pracując nad książką, słyszałem o błędach wymiaru sprawiedliwości. Czasem się zdarzają. Wystarczy uważna lektura akt, aby się przekonać, że w tej sprawie nie ma mowy o błędzie. To zaplanowany i wykonany mord sądowy. W mojej ocenie wszyscy, którzy brali udział w tym postępowaniu, mieli świadomość tego, że skazują niewinnego człowieka. Jedni robili to z premedytacją, a inni dlatego, że zostali zmuszeni do wzięcia w tym udział. Pojęcie o śledztwie miała wąska grupa kilkunastu oficerów. Wielu z nich nie wierzyło w winę Marchwickiego i również stało się ofiarami. Ponieśli konsekwencje, które odbiły się nawet na ich rodzinach.

KMK: Podkreślmy, że na karę śmierci skazano dwie osoby. Poza Zdzisławem, karę taką orzeczono także wobec jego brata – Jana.

AN: A kilka innych skazano na wieloletnie pozbawienie wolności, aby ukazać „całokształt zła panującego w tej rodzinie”. Dla mnie zaskoczeniem było, że podczas tego monstrualnego spektaklu sądowego tak mało mówiono o ofiarach wampira. Sąd zajmował się drobnymi kradzieżami, relacjami intymnymi dwóch podsądnych i przeróżnymi przestępstwami niezwiązanymi z zabójstwami.

Czy żyją jeszcze ludzie, którzy doprowadzili do skazania Marchwickich na karę śmierci?

PS: Żyje towarzysz prokurator Józef Gurgul. Ma 99 lat i chciałbym, aby doczekał werdyktu Sądu Najwyższego. Żyją też inne osoby, które ponoszą odpowiedzialność moralną. Wykonały dla komunistycznych władz robotę propagandową, przekonując społeczeństwo, że Marchwicki był wampirem. One również nie powinny spać spokojnie.

Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku na Górnym Śląsku doszło do brutalnych napadów na kobiety. Tylko kilka ofiar przeżyło atak. Okrzykniętego Wampirem z Zagłębia sprawcy milicja poszukiwała wiele lat. Zaoferowano nawet nagrodę w wysokości 1 mln zł za wskazanie podejrzanego. Próbowano też licznych prowokacji, np. po ulicach nocą chodzili przebrani za kobiety funkcjonariusze. Bezskutecznie. Dopiero w 1972 r. schwytano (po donosie) Zdzisława Marchwickiego. Choć co do jego winy były uzasadnione wątpliwości, jego proces oraz kilku innych osób odbył się publicznie, a Zdzisław i jego brat Jan zostali skazani na karę śmierci. Wyroki wykonano, obu skazańców pochowano w nieoznakowanych grobach.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Kształt rzeczy przyszłych”: Następne 150 lat
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Plus Minus
„RoadCraft”: Spełnić dziecięce marzenia o koparce
Plus Minus
„Jurassic World: Odrodzenie”: Siódma wersja dinozaurów
Plus Minus
„Elio”: Samotność wśród gwiazd
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Rafał Lisowski: Dla oddechu czytam komiksy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama