Reklama

Krzysztof Adam Kowalczyk: Kto na starość poda zupę politykom PiS?

Ustawa o obywatelstwie jak czarna polewka? Jeśli imigranci obecni w Polsce tu nie zakotwiczą, kto będzie nam budował mieszkania, przepisze lekarstwa, a na starość poda zupę i skoczy po zakupy?

Publikacja: 14.10.2025 04:18

Prezydent RP Karol Nawrocki

Prezydent RP Karol Nawrocki

Foto: PAP/Radek Pietruszka

Gdy PiS złożył w Sejmie projekt zmian w ustawie o obywatelstwie polskim, pukałem się w czoło. 10 lat nieprzerwanego zamieszkania w Polsce, a zwłaszcza egzamin z polskiego na poziomie C1 – to warunki zaporowe dla przybyszów. Pokazujące, że jeśli szukają miejsca na stałe dla siebie i dzieci, to niekoniecznie w Polsce.

Czytaj więcej

Uczelnie biją na alarm po zmianach przepisów. Stracą cudzoziemców?

Dlaczego to warunki zaporowe? Owe C1 to np. w przypadku języka angielskiego poziom studentów dostających się na anglistykę. Patrząc na wpisy w serwisach społecznościowych polityków – nie tylko zresztą z PiS – niejeden miałby kłopot ze zdaniem egzaminu z polskiego na tym poziomie. Posłowie przecież nie pracują nad ustawami, ale „procedują”, co jest kalką z angielskiego. I cieszą się, że „Polska jest 20. największą gospodarką świata” (po polsku największa jest tylko jedna). Obserwując setki maili, jakie do mnie docierają, stawiam dolary przeciwko orzechom, że egzaminu na C1 z języka ojczystego nie zdałoby 90 proc. innych posiadaczy obywatelstwa polskiego, którzy posiedli je całkiem przypadkowo rodząc się w polskich, a nie cudzoziemskich rodzinach.

Nie wiem, czy do podobnego wniosku doszedł pan prezydent, niemniej w swoim projekcie zmian ustawy o obywatelstwie egzamin językowy odpuścił. Najwyraźniej uznał, że 10 lat to wystarczająco długo, by obcych, zwłaszcza Ukraińców, których jest w Polsce 1,5 miliona, trzymać z dala od prawa do wybierania i bycia wybieranym do Sejmu i Senatu. No bo o to w gruncie rzeczy chodzi w obu projektach, nieprawdaż? A nie – jak piszą posłowie PiS – o „potrzebę zapewnienia głębszej integracji cudzoziemców z polskim społeczeństwem”. Gdyby naprawdę o to chodziło, PiS nie hejtowałby przecież Centrów Integracji Cudzoziemców, do powstania których sam się zresztą przyczynił.

Gdy towarzysze partyjni Jarosława Kaczyńskiego demonstrują przeciwko imigrantom – jak ostatnio w Warszawie – zdumiewa mnie śmiałość w robieniu wody z mózgu swoim wyborcom. Przecież nazwiska wielu z nich – Müller, Szrot, Schreiber, Fogiel – świadczą o bardzo udanej integracji migrantów, na dodatek przybyłych niegdyś z hejtowanych dziś przez tę partię Niemiec.

Reklama
Reklama

Wpisując się w antyimigrancki trend swoje zmiany w ustawie o obywatelstwie zapowiedział także rząd. Wszyscy chcą przybyszom serwować czarną polewkę. Skoro więc z dumą celebrujemy własnie kolejny Konkurs Chopinowski, warto zapytać, czy francuski ojciec Fryderyka Chopina miałby we współczesnej Polsce szanse na obywatelstwo? Podobnie jak niemiecki – Oskara Kolberga czy czeski – Jana Matejki?

Kraj, który przez stulecia przyciągał migrantów, a dziś chce przykręcać im śrubę i utrudniać głębszą integrację, z obywatelstwem włącznie, nie tylko będzie tracił talenty, ale także niezbędnych – wobec katastrofy demograficznej – całkiem zwykłych pracowników: lekarzy, murarzy, pielęgniarzy, a nawet pomoce domowe. Jeśli ci, którzy już u nas są, nie zakotwiczą na stałe, to kto będzie nam budował mieszkania, przepisywał leki, a na starość poda zupę i skoczy po zakupy?

Gdy PiS złożył w Sejmie projekt zmian w ustawie o obywatelstwie polskim, pukałem się w czoło. 10 lat nieprzerwanego zamieszkania w Polsce, a zwłaszcza egzamin z polskiego na poziomie C1 – to warunki zaporowe dla przybyszów. Pokazujące, że jeśli szukają miejsca na stałe dla siebie i dzieci, to niekoniecznie w Polsce.

Dlaczego to warunki zaporowe? Owe C1 to np. w przypadku języka angielskiego poziom studentów dostających się na anglistykę. Patrząc na wpisy w serwisach społecznościowych polityków – nie tylko zresztą z PiS – niejeden miałby kłopot ze zdaniem egzaminu z polskiego na tym poziomie. Posłowie przecież nie pracują nad ustawami, ale „procedują”, co jest kalką z angielskiego. I cieszą się, że „Polska jest 20. największą gospodarką świata” (po polsku największa jest tylko jedna). Obserwując setki maili, jakie do mnie docierają, stawiam dolary przeciwko orzechom, że egzaminu na C1 z języka ojczystego nie zdałoby 90 proc. innych posiadaczy obywatelstwa polskiego, którzy posiedli je całkiem przypadkowo rodząc się w polskich, a nie cudzoziemskich rodzinach.

/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Opinie Ekonomiczne
Hubert Kozieł: Kreatywna destrukcja w skali międzykontynentalnej
Opinie Ekonomiczne
Aktywistki klimatyczne: Przestańmy hamować, zacznijmy inwestować w silny polski przemysł
Opinie Ekonomiczne
Dyrektywa o cyberbezpieczeństwie: idziemy znacznie dalej na tle Europy
Opinie Ekonomiczne
Janusz Jankowiak: Pod wodą, czyli jak podejść do nierównowagi fiskalnej
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Magiczne 60 procent
Reklama
Reklama