Warszawski Sąd Okręgowy – wydział ochrony konkurencji i konsumentów zajął się wczoraj oceną bardzo popularnych ubezpieczeń połączonych z funduszem kapitałowym. Chodziło o umowę, w myśl której ubezpieczony mógł wpłacić na fundusz jednorazowo określoną kwotę, np. 10 tys. zł, i liczyć na zyski z tej inwestycji. W razie spadku wyceny jednostek funduszu ubezpieczony mógł zaś liczyć na pokrycie straty z ubezpieczenia, a raczej jego spadkobiercy, gdyż wypłata z polisy mogła nastąpić jedynie w razie śmierci ubezpieczonego.
Problem wynikł z tego, że umowa dawała ubezpieczycielowi sporą swobodę przy wycenie jednostek uczestnictwa, gdy klient złożył wniosek o wypłatę zgromadzonych środków. Ubezpieczyciel zastrzegł, że w razie częściowej wypłaty środków po tej operacji na koncie musi zostać co najmniej 5 tys. zł.
Zapisy te zaskarżył Wojciech K. do warszawskiego sądu antymonopolowego. W zeszłorocznym orzeczeniu większość jego zarzutów sąd oddalił.
Rozstrzygnięcie to zostało jednak uchylone przez sąd apelacyjny. Sędziowie zwrócili sprawę do ponownego rozpoznania z zastrzeżeniem, by sąd okręgowy najpierw zbadał, czy taka umowa ciągle ma charakter ubezpieczenia, czy też jest to zwykła inwestycja, do której nie mają zastosowania przepisy dotyczące ubezpieczeń. Na chwilę zapachniało sensacją. Podważenie tej polisy przez sąd oznaczałoby bowiem, że setki tysięcy podobnych umów mogłyby zostać uznane za nieważne.
Warszawski sąd odmówił jednak rozstrzygnięcia, czy umowa jest ważna (sygnatura akt: XVII AmC 2/14). Na marginesie stwierdził jedynie, że choć trzeba ją traktować jako umowę nienazwaną, to jednak zawiera elementy ubezpieczenia. Nie można więc uznać, że miała ona wyłącznie charakter spekulacyjny.