23-letni Dariusz Olszewski spod Szczecina wyjechał do pracy na plantacji pomidorów w Apulii we Włoszech. Okoliczności jego śmierci wciąż są niejasne, podobnie jak w przypadku kilku innych robotników sezonowych z Polski. Miało być pięknie – praca, dobre zarobki, obiecująca przyszłość. Zamiast tego był wyzysk.
Praca od świtu do zmierzchu, bardzo wysokie normy akordu i kary za ich niedotrzymanie. Mieszkanie w garażu, dawnym chlewie albo pod gołym niebem. Z wynagrodzenia pięć euro za godzinę potrącano opłaty za nocleg, gaz, światło, wodę, dojazd do pracy. I z każdych pięciu dwa inkasowali pośrednicy, a raczej – uzbrojeni strażnicy sami nazywający siebie kapo.
– Żyliśmy z dnia na dzień, myśląc o ucieczce – wspomina Jakub, student, który do słonecznej Italii wyjechał z nadzieją zarobienia na dalszą część wakacji. Ale większość nie uciekała i przyglądała się bez sprzeciwu, gdy zbuntowani koledzy byli karani przez pracodawców. – Kary cielesne, pobicia, groźby – wylicza Bogusława Marcinkowska z prokuratury krakowskiej prowadząca sprawę o kryptonimie „Ziemia obiecana”. – Nieposłusznych wrzucano do zagrody byka albo przykuwano łańcuchami do samochodu i ciągnięto za nim.
Dlatego setka ludzi podporządkowywała się bez szemrania garstce pilnujących ich „kapo”. Do dziś sprawę tę dużo subtelniej widzą miejscowi policjanci. Długo nie widzieli powodu, by interweniować. – Warunki pracowników przyjezdnych nie były optymalne, a nawet na granicy higieny – mówi major Rocco Italiano, dowódca karabinierów w Foggii. Bo przecież przed Polakami pracowali tam uchodźcy z Afryki, którzy przez nich zresztą musieli się zgodzić na jeszcze gorsze warunki.
[i]Współczesne niewolnictwo