Jak w XXI wieku możliwe było ludobójstwo na tak ogromną skalę? Jak coś takiego mogło się powtórzyć? Po straszliwej lekcji Holokaustu, po przerażających doświadczeniach wojny w byłej Jugosławii i masakry na Tutsich w afrykańskiej Rwandzie? Dlaczego największe mocarstwa i międzynarodowe organizacje, powołane do tego, by dbać o bezpieczeństwo i bronić słabszych, znów biernie przyglądają się tragedii, która na ich oczach dokonuje się w Afryce? To nie są wygodne pytania. Ale trzeba je było w końcu zadać – zrobili to Vincent De Cointet i Christophe Ayad, autorzy dokumentu „Darfur. Anatomia tragedii”.
W Darfurze nigdy nie było spokojnie. Sytuacja zaostrzyła się w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy arabscy koczownicy ruszyli na południe, wypierając czarnoskórą ludność prowincji. Po paru latach czarni mieszkańcy, chcąc bronić się przed atakami, założyli Armię Wyzwoleńczą Sudanu. Jednak rząd w Chartumie stanął po stronie Arabów i na początku 2004 roku przystąpił do pacyfikacji zbuntowanych terenów. Oficjalne komunikaty mówią, że wojsko nie walczy z ludnością cywilną, tylko z rebeliantami.
Opierając się na faktach, relacjach świadków, polityków i dyplomatów, którzy uczestniczyli w negocjacjach, Cointet i Ayad analizują genezę oraz przebieg konfliktu. Nie epatują scenami przemocy. Właściwie trudno powiedzieć, czy jest to świadomy zabieg. Może raczej konieczność. Kryzys w Darfurze dostatecznie długo władze utrzymywały w tajemnicy, nie dopuszczając na ten teren ani obserwatorów, ani nawet pomocy humanitarnej. Zachowało się niewiele zdjęć i filmów dokumentujących zbrodnie, co przedstawiciele sudańskiego rządu cynicznie wykorzystują, by obalić oskarżenia.
O masowych gwałtach, torturach, bombardowaniach i paleniu wiosek murzyńskich przez wojska rządowe i dżandżawidów, trafnie nazywanych demonami na koniach, świat dowiadywał się od uciekinierów, którzy szukali schronienia m.in. w sąsiednim Czadzie. Relacje o piekle w Darfurze opinia międzynarodowa przyjmowała z niedowierzaniem. Dopiero wiosną 2004 roku na teren ogarnięty konfliktem wpuszczeni zostali przedstawiciele misji humanitarnych.
Przywódcy mocarstw takich jak USA i Chiny, mając na względzie własny interes, nie śpieszyły się ze zgodą na interwencję. Kiedy w końcu do niej doszło w grudniu 2007 roku – siły ONZ, w dużej mierze oparte na oddziałach Unii Afrykańskiej UNAMID, okazały się zbyt słabe, by opanować sytuację.