Koszykówka mnie nie bierze

Z Dannym DeVito rozmawia Roman Rogowiecki

Publikacja: 28.05.2009 11:50

Koszykówka mnie nie bierze

Foto: AP

Red

[b]Rz: Przyjechał pan do Polski, żeby wystąpić w telewizyjnej reklamie. Co pana zdaniem stanowi o tym, że reklama jest dobra?[/b]

Szczerze mówiąc – nie wiem.

[b]Ale przecież często ogląda pan reklamy.[/b]

No tak, każdy musi je oglądać. Chyba że ktoś ma takie urządzenie jak tivo. Wtedy może przewijać reklamówki na szybkich obrotach – jak na wideo. Ale normalnie, gdy człowiek siedzi przed telewizorem, to niestety musi – chcąc nie chcąc – oglądać reklamy. Oczywiście, może wyjść po piwo i wrócić, kiedy się skończą. Nie wiem, co sprawia, że reklama jest dobra, bo nie jestem koneserem. Wystąpiłem dotychczas tylko w jednej reklamie. Aktorzy zachęcali w niej do korzystania z satelitarnego systemu Direct TV. Pamiętam nawet, dlaczego to zrobiłem – bo obiecali mi za to ten system.

[b]Przekupili pana...[/b]

Tak, chodziło o pieniądze. W reklamach zawsze o nie chodzi. W tej, którą nagrałem w Polsce, chodzi o to – a przynajmniej tak to zrozumiałem – że bank daje ludziom pieniądze. Nigdy w życiu nie słyszałem, żeby bank dał komuś pieniądze. Z reguły kierunek jest odwrotny – to klient łoży na bank. Przelewa forsę na konto, a potem patrzy, jak zmniejsza się kwota na karcie. Podoba mi się, że tym razem bank daje. Organizują konkurs, w którym można wygrać.

[b]No, dobrze. Ale w dzisiejszych czasach banki są na ogół znienawidzone przez wszystkich, a pan pracuje dla jednego z nich. Jak pan się z tym czuje?[/b]

Nie wydaje mi się, że banki są znienawidzone, my w Ameryce im współczujemy. Kryzys nie dotyczy przecież tylko banków, ale wszystkich instytucji finansowych. Ci ludzie, którzy w nich pracują, chodzili do szkoły, uczyli się o różnych rzeczach, procentach, stopach, inwestycjach. Poświęcili na naukę masę czasu, a kiedy wreszcie zakończyli ten proces i zaczęli pracę, okazało się, że w sumie nic nie wiedzą. To oczywiste, gdy zwróci się uwagę na obecny stan ekonomii na świecie. Niech pan spojrzy na tych geniuszy z Wall Street czy wielkich banków. Oni nie mają zielonego pojęcia, co się dzieje. Nie wiedzą, co robić.

[b]Ale my, normalni ludzie, przez nich cierpimy.[/b]

To prawda, ludzie cierpią przez ich błędy, ale zawsze tak było. Całe szczęście, że nie mamy takiej samej sytuacji z chirurgami. Powiedzmy, że chirurg robi panu operację na otwartym sercu i zaczyna od słów: „No, dobrze, wezmę kawałek tej arterii i podłączę ją tutaj. Zobaczymy, co się wtedy stanie...”. To by dopiero był kłopot. W sumie jest mi naprawdę żal wielu bankierów, bo chcieli dobrze. Mają rodziny i marzyli o wysokich zarobkach. Niestety, nie wiedzieli, kiedy się zatrzymać. Może nie byli nawet zachłanni, tylko korzystali z okazji, by stworzyć jakiś własny finansowy mechanizm do zarabiania pieniędzy. Skończyło się to dla nich kopniakiem w tyłek.

[b]Skoro tyle żartujemy, to ciekaw jestem, jak pan określi swoje poczucie humoru. Co pana śmieszy?[/b]

Do diabła, nie mam pojęcia. A pana co śmieszy?

[b]Monty Python.[/b]

Monty Python, tak, to jest bardzo zabawne.

[b]Absurdalny humor...[/b]

Histerycznie śmieszne scenki. Poprzebierani w bieliznę faceci udający, że coś śpiewają. John Cleese był fantastyczny, zresztą wszyscy byli dobrzy i te wycinanki Terry’ego Gilliama...

[b]A Chaplin?[/b]

Był znakomity, uwielbiam jego dowcipy. Bracia Marx byli świetni. Zawsze uwielbiałem też humor tria Three Stooges.

[b]Ma pan wielkie poczucie humoru, skąd zatem u pana taka zdolność do grania wstrętnych szuj, jak np. reporter z „Tajemnic Los Angeles”?[/b]

Sam nie wiem, chyba taki już się urodziłem. To kwestia mojej osobowości. Kiedy pan na mnie patrzy, to pewnie pracuje panu wyobraźnia i mówi pan sobie: „Z tym facetem jest coś nie tak. Lepiej trzymać się od niego z daleka, on jest jakiś dziwny, coś w nim siedzi”. Pamiętam, że gdy zaczynałem grać, zawsze ubierałem się na czarno. I miałem czarny kapelusz. Chyba jestem stworzony do bycia podejrzanym typem. Jak aktor Peter Lorre. Czy widział go pan w filmie Fritza Langa „M – Morderca”? Mój Boże. Wystarczy zobaczyć go na ulicy, te jego oczy. Jak to możliwe, że nikt w całym mieście nie podejrzewał go o morderstwa? A ten animowany film z Jessicą Rabbit – „Kto wrobił Królika Rogera”? Pamięta pan, jak ona mówi, że nie jest zła, tylko ją w taki sposób narysowano. Sam nie wiem, co ludzie widzą we mnie złego.

[b]Mylą się?[/b]

O tak. Jestem człowiekiem zadowolonym z życia.

[b]A był pan zadowolony, gdy niedawno Michael Douglas wręczał panu nagrodę filmową?[/b]

Mówi pan o tej ostatniej nagrodzie? Wie pan, jak się człowiek starzeje, to dają mu nagrody, co jest straszne i smutne. A na dodatek trzeba włożyć smoking. Jest taki festiwal żydowski w Nowym Jorku i akurat wtedy kręciliśmy film „Solitary Man”. Nie mogłem się wykręcić, że nie ma mnie w mieście, bo wiedzieli, że jestem. Wtedy poprosiłem Michaela, by to on wręczył mi tę nagrodę. Miesiąc później dzwoni producent z Los Angeles. Pyta, co słychać, ja na to, że wszystko dobrze, a on mówi, że Michael został wyróżniony nagrodą gildii producenckiej i czy mógłbym mu ją wręczyć. Odpowiedziałem, że tak, bo co miałem zrobić?

[b]A co pan powie o znajomości z Jackiem Nicholsonem, który jest dziś chyba największym aktorem amerykańskim?[/b]

Jest wielkim aktorem i do tego jest, no, wie pan… gejem. Wszyscy aktorzy w Kalifornii są gejami.

[b]To jakaś choroba...[/b]

Nie, to nie choroba, tylko taki sposób na życie. Niech pan nie narzeka, zanim sam tego nie spróbuje. Będąc w show-biznesie, musi pan chyba znać wielu gejów?

[b]A tak poważnie?[/b]

Tak poważnie – to wielki aktor, porządny facet, mój dobry znajomy. Poznałem Jacka w zupełnie innych okolicznościach niż Michaela Douglasa. Z Michaelem spotkaliśmy się dawno temu, gdy graliśmy razem w tetrze w Connecticut. Jacka poznałem na planie „Lotu nad kukułczym gniazdem” i od tamtej pory jesteśmy przyjaciółmi. Zrobiliśmy razem kilka filmów, praca z nim to zawsze fascynujące doświadczenie.

[b]Skoro wspomniał pan „Lot nad kukułczym gniazdem” – pamięta pan, kiedy czytał tę książkę po raz pierwszy?[/b]

O tak, to było dawno temu, ale jeszcze pamiętam. Wielkie przeżycie, trudno byłoby mi je teraz opisać. Mam sentyment do postaci Martiniego, którą zagrałem w filmie Formana.

[b]Lubi pan pracować ze znajomymi?[/b]

To o wiele lepsze niż poznawanie nowych ludzi. Nie lubię tego...

[b]A co pan sądzi o toczącej się przez tyle lat sprawie Romana Polańskiego?[/b]

Ostatni film dokumentalny na jego temat „Polański: ścigany i porządany” był bardzo dobry. Oni chcieli go wykończyć. To straszne, że trzymają go z dala od Ameryki już tak długo. Od lat jesteśmy z Romanem przyjaciółmi i mam nadzieję, że to się wreszcie dobrze dla niego skończy. Bardzo chciałby z nim kiedyś nakręcić film.

[b]A który pana film był najciekawszy, jeżeli chodzi o przygotowanie się do roli?[/b]

Najzabawniejsza była praca nad filmem „Matylda”, bo grała tam pewna dziewczynka. Mieliśmy na planie niezły ubaw. Fajnie pracowało się też przy „Wyrzuć mamę z pociągu”. Wolę lżejsze role, one są dla mnie ciekawsze. Jednak najmilej wspominam „Matyldę”.

[b]Od lat kręci pan film za filmem, gra, reżyseruje, jest non stop zajęty. Skąd bierze pan na to energię?[/b]

Ciągle pracuję, bo lubię pracować. To najlepsze, co może się zdarzyć – być stale zajętym. Naprawdę nie wiem, co miałbym robić, gdybym nie pracował.

[b]Grać w golfa, jak inni aktorzy...[/b]

O nie, tylko nie golf.

[b]Nie jest pan typem sportowca?[/b]

Nie, golfa nie oglądam nawet w telewizji. Wie pan, faceci łażą po trawie i uderzają w małą piłkę. O co tam chodzi? Żadnych ludzi tylko trzech facetów. Miliony osób duszą się stłoczone w miastach, a oni łażą. Ta trawa ciągnie się kilometrami, a ci chodzą i walą kijami w piłeczkę. Co w tym specjalnego? Rozumiem, uciekają od swoich żon. Tylko tak to mogę wytłumaczyć. Nie gram też w kręgle. Nie rozumiem, co może być w nich fascynującego. I nie bierze mnie koszykówka.

[b]A przecież grał pan z najlepszymi – z Michaelem Jordanem i Charlesem Barkleyem w filmie „Kosmiczny mecz”...[/b]

Jedynie użyczyłem tam głosu, to co innego. Dobra, co jeszcze mamy. Nie lubię amerykańskiego footballu. Oglądam tylko finał, czyli Superbowl. Lubię za to piłkę nożną.

[b]Naprawdę? Pan, Amerykanin?[/b]

Tak, lubię oglądać piłkę nożną, bo tam się zupełnie nic nie dzieje.

[b]Rozumiem, 90 minut gry i 0:0.[/b]

Totalna nuda. Koszykówka jest pod tym względem ekscytująca, ale mnie nie bawi. Żeglowanie, jachty, to też jakieś wariactwo. Lubię wyścigi konne.

[b]Jak pan nie chce o sporcie, to może porozmawiajmy o polityce?[/b]

Dobrze.

[b]Jest pan zagorzałym demokratą.[/b]

Jestem.

[b]Czy uważa pan, że na świecie jest jeden polityk, któremu można wierzyć?[/b]

Mam nadzieję, że Barack Obama jest takim człowiekiem. Że można określić go mianem lidera przyzwoitych polityków. Mam nadzieję, że to polityk nowych czasów, bo ostatnio nie mieliśmy szczęścia do polityków, prześladował nas prawdziwy pech przez osiem lat.

[b]Prezydent George W. Bush był idealnym materiałem na idola komików.[/b]

No tak, ale wolałbym nie mieć powodu do żartów, chciałbym mieć dobry rząd. Bush nadawał się do robienia z niego żartów, podobnie jak ten Dick Cheney. To prawdziwy diabeł. Kiedy The Rolling Stones napiszą o nim piosenkę?

[b]Napisali już „Sympathy For The Devil”. A pan zamierza kiedyś zaśpiewać?[/b]

Nie, to nie dla mnie.

[b]Otwarcie pan przyznaje, że jego pasją jest jedzenie. Sam pan gotuje?[/b]

Oczywiście. Głównie są to włoskie dania, pełno w nich czosnku, oleju i różnych makaronów. Potrafię też robić dobre sałatki. Mój teść jest z Polski, a teściowa z Rosji i to wpłynęło na dania z naszej kuchni, stąd choćby placki ziemniaczane i kuchnia żydowska.

[b]Czy na koniec może pan się podzielić swoją dewizą życiową? Zrobił pan wielką karierę, chociaż nikt jej panu nie wróżył.[/b]

Na to pytanie najlepszą odpowiedzią będzie cytat z wyznawcy buddyzmu, który tak poprosił sprzedawcę hot dogów: „Proszę o hot doga ze wszystkim”. Co pan na to?

[b]Bardzo głębokie.[/b]

Za to, że tak dobrze znosił pan moje żarty, na koniec powiem panu kawał. Facet przychodzi do psychiatry i mówi: – Całą noc śniły mi się wigwamy i liny... A doktor na to: – Wiem, co ci dolega, jesteś zbyt napięty!

[ramka][b]Danny DeVito[/b]

Jeden z najniższych gwiazdorów w historii Hollywood, ma 152 cm wzrostu. Z wykształcenia jest fryzjerem, pracę zaczynał w salonie kosmetycznym swojej siostry. Jako aktor debiutował w teatrze w „Locie nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya, potem zagrał w znakomitej filmowej adaptacji tej książki, zrealizowanej przez Milosa Formana. W 1978 roku zdobył Złoty Glob oraz nagrodę Emmy za rolę w serialu „Taxi”. Ma również w dorobku nominację do Oscara w 2001 roku jako producent filmu „Erin Brockovich”. Był także współproducentem m.in. „Pulp Fiction” i „Orbitowania bez cukru”. Najlepsze role zagrał w „Wyrzuć mamę z pociągu”, „Wojnie państwa Rose” (oba filmy wyreżyserował), „Bliźniakach”, „Powrocie Batmana” i „Tajemnicach Los Angeles”.

Ma 64 lata, tę samą żonę od 1982 roku oraz troje dzieci. Jest znany z poczucia humoru, w 2001 roku na oscarową galę przyniósł... torbę marchewek do podgryzania. Prowadzący imprezę Steve Martin przyjął wtedy go na scenie z miseczką sosu.[/ramka]

[b]Rz: Przyjechał pan do Polski, żeby wystąpić w telewizyjnej reklamie. Co pana zdaniem stanowi o tym, że reklama jest dobra?[/b]

Szczerze mówiąc – nie wiem.

Pozostało 99% artykułu
Telewizja
Międzynarodowe jury oceni polskie seriale w pierwszym takim konkursie!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu