Po śmierci męża gwiazda „Solaris”, „Truman Show” i „Lawendowego wzgórza” skupiła się na wychowaniu synów. Na szczęście, nie zrezygnowała z pracy: występuje w popularnym serialu „Californication” i planuje powrót
20 maja 2008 roku w jednej chwili runął jej szczęśliwy, poukładany świat. Była w Los Angeles na planie „Californication”, za parę dni spodziewała się przyjazdu z Anglii męża Martina Kelly’ego – znanego i szanowanego chirurga plastycznego, specjalisty od rekonstrukcji twarzy. Miał jej towarzyszyć podczas badania USG, razem mieli oglądać pierwsze „zdjęcia” ich trzeciego syna – aktorka była w czwartym miesiącu ciąży. Ale z Londynu nadeszła straszna wiadomość: ciało Kelly’ego znaleziono na schodach prowadzących do domu, zmarł na zawał serca.
Myśl o dzieciach pomogła Nataschy przetrwać najtrudniejsze chwile. – Nie mogłam się użalać nad sobą, dzieci mnie potrzebowały – mówiła potem. – To niesamowite, ile człowiek potrafi znieść, jeśli musi.
Po śmierci męża sama napisała wzruszający i bardzo osobisty nekrolog. Kelly’emu, który leczył też ofiary wojny w Afganistanie i założył organizację charytatywną „Facing the World” pomagającą dzieciom z deformacjami twarzy, aktorka chce zadedykować swoją kolejną rolę. Ma zagrać Jamesa „Mirandę” Barry’ego – kobietę, która w I poł. XIX wieku, ukrywając swoją płeć, pracowała jako chirurg w brytyjskiej armii, m.in. w ekstremalnie trudnych warunkach w Afryce.
Chociaż sławę McElhone zyskała dzięki filmom hollywoodzkim, 38-letnia dziś gwiazda na stałe mieszka w rodzinnym Londynie, a odpoczywa w Irlandii, skąd pochodzi jej matka – znana dziennikarka i pisarka. Natascha często wraca do korzeni: przez wiele lat uczyła się tańca irlandzkiego, zmieniła też nazwisko: z Taylor na McElhone, panieńskie nazwisko matki.