Wielu przyszłych mistrzów olimpijskich rozpoczyna trening już wieku kilku lat. Tak jest w przypadku pięcioletniej Deng. Dziewczynka codziennie dojeżdża godzinę do przedszkola, ale rodzice są z niej dumni, bo placówka, do której uczęszcza, jest częścią szkoły sportowej Lu-Bay, jednej z najlepszych w Szanghaju. Poza tym nie trzeba za nią płacić czesnego. Dla rodziców, których nie stać nawet na podróżowanie do przedszkola metrem, to ważny argument.
Deng, podobnie jak jej koleżanki z grupy, marzy, że zostanie świetną gimnastyczką. Podziw dla jej determinacji rośnie, gdy widzi się, jak trenerzy traktują maluchy. Są nie tylko surowi i wymagający, ale po prostu – okrutni. Krzyczą, strofują, poszturchują podopiecznych. Płakać pozwalają im tylko po cichu, by nie przeszkadzać innym. A malcy płaczą nie tylko dlatego, że coś im się nie udało, albo usłyszeli gorzkie słowa. Płaczą z bólu chłopcy stojący na rękach, którzy muszą wytrzymać w tej pozycji, licząc do stu. Cierpią dziewczynki wiszące na drążku, gdy omdlewają im ręce i drążek chce się wysunąć z dłoni.
– Myślisz, że płacz uczyni cię zwycięzcą? Przemyśl to – strofuje podopiecznego trener.
Mali kandydaci na mistrzów olimpijskich mimo bólu ćwiczą dalej. Zwłaszcza ostatnia z przywołanych scen zapewne wywoła w widzach emocje, bo kamera pokazuje sekundę po sekundzie cierpienie i zmaganie się ze swoją słabością obolałych dziewczynek i trwa to bardzo, bardzo długo... O sprzeciwie nie ma mowy. Ba, nawet wtedy, gdy po skończonym ćwiczeniu dzieci sprawiają jeszcze wrażenie oszołomionych, trenerzy każą im się uśmiechać. Jeden z nich, wykwalifikowany psycholog, organizuje maluchom w czasie treningu konkurs. Zwycięzca może wybrać smakołyk – to wielka nagroda, bo maluchy są wiecznie głodne i karcone za każdy widoczny dekagram tłuszczu.
Rodzice i dziadkowie dodatkowo dopingują kandydatów na mistrzów. Uważają, że to szansa na lepsze życie. Ale presja ambicji i oczekiwań rodziców może być przytłaczająca.