Jasne, James Gunn to zdolny twórca, który potrafi tchnąć nowe życie w mniej popularne, a czasem wręcz (przynajmniej pozornie) nieciekawe komiksowe postacie i zbudować wokół nich atrakcyjną, angażującą opowieść. Co ciekawe, ekranowy debiut Christophera Smitha (John Cena) w „The Suicide Squad” wcale nie zapadł w pamięć – tym bardziej zaskakujący i niedorzeczny wydał się pomysł na realizację serialu skupionego na tej dość płasko naszkicowanej postaci. A jednak nowy szef DC Universe wiedział, co robi: umiejętnie pogłębił antybohatera i osadził go w centrum tragikomicznej historii o traumach, toksycznych rodzinnych relacjach i walce o samego siebie. Przy tym wszystkim nie zrezygnował z intensywnych sekwencji akcji w stylu superbohaterskim, komiksowych absurdów (przywołanych z przymrużeniem oka, ale i czułością) i szerokiej gamy dziwacznych, wręcz niedorzecznych postaci, z których, jedna po drugiej, wydobył pełnokrwistego człowieka. Nie sposób było jednak nie odnieść wrażenia, że siła tego konceptu prędko się wyczerpie.