Przepaska na oku, nóż w zębach, drewniany kikut zamiast jednej nogi – tak powinien wyglądać modelowy pirat. Wyobrażenia o korsarzach ugruntowała przede wszystkim XIX-wieczna powieść dla dzieci autorstwa Roberta Louisa Stevensona o Jimie Hawkinsie i herszcie pirackiej bandy Johnie Silverze.
Od tego czasu powstała niezliczona ilość jej filmowych adaptacji, a piraci coraz częściej stawali się bohaterami familijnych opowieści, budząc rozbawienie, a nie strach. W ten nurt wpisuje się również nowozelandzka trylogia przygodowa „Dzieciaki z wyspy skarbów” z 2004 roku. Akcja osadzona jest współcześnie, na jednej z egzotycznych wysp południowego Pacyfiku, gdzie grupa dzieci z różnych stron świata spędza czas na letnim obozie zorganizowanym przez ekscentrycznego wynalazcę.
W pierwszej części cyklu mali bohaterowie poszukiwali skarbu, próbując pokrzyżować plany pewnemu przestępcy, który wierzył, że jest potomkiem samego Johna Silvera. W drugiej, pokazywanej w tym tygodniu przez Polsat, mają trudniejsze zadanie – muszą stawić czoła morskiemu potworowi. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się motywem zaczerpniętym z „20 000 mil podwodnej żeglugi” Juliusa Verne’a, okazuje się filmem z dinozaurem w roli głównej. Straszliwe monstrum jest niemal żywcem wyjęte z „Parku jurajskiego” Stevena Spielberga. I choć budzi grozę, to nie ma w sobie nic z krwiożerczości T-Reksa. To zdesperowana matka, która poszukuje zaginionego dziecka. Obozowicze zrobią więc wszystko, by pomóc troskliwej mamie. A zwłaszcza nastoletni Charlie, przywódca grupy.
Film nakręcił Michael Hurst, doświadczony aktor i reżyser telewizyjny, który ma na swoim koncie m.in. realizację odcinków do seriali o wojowniczce Xenii i Spartakusie. Scenariusz napisał Gavin Scott – autor scenariuszy do m.in. telewizyjnych przygód młodego Indiany Jonesa.
W trzeciej części dzielny Charlie i reszta dzieciaków goszczą na wyspie kosmitów. To bliskie spotkanie z obcą cywilizację nie prowadzi do wojny światów, ale jest początkiem międzygalaktycznej przyjaźni jak w... „E.T.”.