Ja żyję dość naturalnie, do niczego się nie zmuszam. Kiedy pracuję, zachowuję dietę i ćwiczę, żeby dobrze wyglądać na ekranie. Kiedy dłużej nie gram, trochę się zaniedbuję: jem słodycze, nie zwracam uwagi na kilogram w tę czy tamtą stronę. Nie ciągnie mnie też na razie pod nóż chirurga. Cenię to, że kiedy mam ochotę uśmiechnąć się, nic mnie w twarzy nie ciągnie. Ale życie mnie nauczyło, żeby nigdy nie mówić „nigdy”. Może kiedyś? Nie wiem. Na razie nie czuję takiej potrzeby. Reżyserzy też akceptują mój wiek. Przecież gram.
[b]Miała pani jednak niedawno kilkuletnią przerwę, kiedy w ogóle nie stawała pani przed kamerą.[/b]
W zawodzie aktorskim raz się pracuje, raz nie. To zależy od tylu rzeczy: dobrej koniunktury dla kina, pozycji, mody, szczęścia. Trzeba się przyzwyczaić do okresów przestoju. Na początku kariery to potężny stres. Pamiętam, że w połowie lat 80. prawie przez rok nie pracowałam. Byłam bliska załamania nerwowego, myślałam o rzuceniu zawodu. Potem dostałam rolę w „Czarownicach z Eastwick” i jakoś dalej poszło. Ostatnia przerwa była w dużej mierze moim świadomym wyborem. Najważniejsze stało dla mnie życie rodzinne. Pochłaniało mnie ono tak bardzo, że nie odczułam gorszej zawodowej pasji. Czytałam scenariusze i po prostu myślałam, że nie są to projekty, dla których warto opuścić rodzinę na kilka miesięcy. Bo każda rola to rozłąka. Nawet kiedy mogę mieszkać w czasie zdjęć w domu, wychodzę rano, kiedy dzieci jeszcze śpią, a wracam, kiedy już śpią. To nie jest normalne życie. Ale, oczywiście, trochę mi kina brakowało. A gdy wreszcie zdecydowałam się stanąć przed kamerą, sama przeżyłam szok: tyle lat!
[b]Teraz będziemy panią oglądać częściej?[/b]
To przecież nie tylko ode mnie zależy... Ale na pewno mam teraz więcej determinacji, żeby pracować. Jeszcze dwa, trzy lata i moje dzieci pewnie wyjdą z domu. A ja siebie znam: bardzo głęboko przeżyję ten syndrom pustego gniazda. Będę szaleć z niepokoju, czy u nich wszystko w porządku, będzie mi brakowało ich codziennej obecności blisko. Wtedy pewnie rzucę się w wir pracy.
[b]Mówi pani często o spełnieniu, a czy jest coś, czego pani w życiu żałuje?[/b]
Jasne. Na przykład tego, że za wcześnie przerwałam poważną naukę. Wygrałam konkurs piękności, zostałam Miss Orange County i uznałam, że szkoła jest niepotrzebna. Częściej niż do szkoły chodziłam na miejscową plażę. Dzisiaj wiem, że to był błąd. Kiepsko też wyszło mi pierwsze małżeństwo, a wina za niepowodzenie związku zawsze leży po dwóch stronach. Ale najważniejsze, by wyciągać z takich lekcji wnioski. O swój drugi związek dbam znacznie bardziej, dlatego udało nam się stworzyć szczęśliwy, harmonijny dom.
[b]Amerykańskie aktorki często narzekają na paparazzich. Tymczasem wydaje się, że pani prowadzi zwyczajne życie.[/b]
Ja nie mam z tym większych problemów, choć oczywiście trzeba wiedzieć, dokąd nie chodzić. Są w Los Angeles miejsca, w których wspaniale się kupuje albo jada. Czasem mam ochotę wybrać się tam, ale rezygnuję, bo wiem, że tam właśnie zwykle czekają fotoreporterzy ze swoimi aparatami. A kiedy chcę odpocząć, wyjeżdżam do siebie, na wieś. Mam dom na prowincji, gdzie są konie i całkowity spokój.
[b]Chciałaby pani tam osiąść na stałe?[/b]
Nie. Miło jest tam czasem odpocząć. Ale tak naprawdę nie wytrzymałabym bardzo długo bez pracy. Aktorstwo nigdy nie jest nudne, stale przynosi nowe sytuacje, nowe wyzwania, nowych ludzi.
[ramka][srodtytul]Michelle Pfeiffer[/srodtytul]
52-letnia aktorka urodziła się w Santa Ana w Kalifornii. Jako młoda dziewczyna po zwycięstwie w konkursie piękności pojechała do Los Angeles, gdzie trafiła na kurs aktorstwa. Grała w reklamach, pojawiła się w kilku sitcomach, ale pierwsze poważne role zagrała w „Człowieku z blizną” (1983) i „Czarownicach z Eastwick” (1987). Przełom lat 80. i 90. był już pasmem sukcesów. Za kreacje w „Niebezpiecznych związkach” Frearsa, „Wspaniałych braciach Baker” Klovesa i „Polu miłości” Kaplana dostała nominacje do Oscara. Martin Scorsese powierzył jej rolę w „Wieku niewinności”. Potem zrobiła sobie prezent z Kobiety-kota w „Batmanie”, ale przede wszystkim szukała ciekawych propozycji. Nie chciała grać seksbomb. Była zmęczoną życiem kelnerką we „Frankie i Johnny”, chętnie grała matki: zagonioną w „Szczęśliwym dniu”, tragiczną w „Głębi oceanu”, toksyczną w „Białym oleandrze”. W „Gdzie leży prawda?” wcieliła się w maltretowaną żonę. W sierpniu na ekrany polskich kin wejdzie jej nowy film – „Cheri” Stephena Frearsa.
Od 1993 roku jest żoną producenta telewizyjnego Davida Kelleya. Razem adoptowali czarnoskórą dziewczynkę Claudię Rose (dziś ma 17 lat), a rok później urodził się ich syn John Henry.[/ramka]