Większość reżyserów pokazujących do tej pory spektakle nie ma zaufania do autorów dzieł i najchętniej napisałoby je na nowo.
Chlubny wyjątek stanowi bardzo utalentowany, choć wciąż mało znany trzydziestolatek Maciej Sobociński. Decydując się na realizację "Otella" w krakowskiej Bagateli, potraktował dzieło Szekspira z należnym szacunkiem. Pozostając wiernym duchowi i literze stradfordczyka, stworzył uniwersalną i bardzo współczesną opowieść o jedynym sprawiedliwym osaczonym przez świat intryg i patologii. Inność Otella (Marcel Wiercichowski) leży w jego bezkompromisowości, jasnych regułach postępowania i kręgosłupie moralnym, które to cechy szczególnie drażnią otoczenie.
Bliski przesłaniu autora był także Gombrowiczowski "Ślub" w inscenizacji Waldemara Zawodzińskiego. Mimo sporych skrótów i redukcji niektórych postaci przedstawienie przygotowane z aktorami Teatru im. Jaracza w Łodzi stało się pasjonującą wyprawą w zamkniętą, ciasną przestrzeń snu Henryka. Niewielki pokój okolony lustrami stanowił doskonałą scenerię do wydobycia siły słowa. A Henryk w interpretacji Marka Kałużyńskiego stał się bliskim kuzynem współczesnego Hamleta. Na uwagę zasługują także odtwórcy ról rodziców Andrzej i Ewa Wichrowscy oraz Mariusz Witkowski jako Władzio.
Realizacje klasyki dokonane przez Sobocińskiego i Zawodzińskiego stoją w opozycji do pozostałych pokazanych już na festiwalu. Zwłaszcza do niemieckiej wersji "Upiorów" Ibsena. Sebastian Nubling strywializował utwór do tego stopnia, że z autorskiego przesłania nic właściwie nie zostało. Aktorzy biegają po scenie i polewają się szampanem. Dzięki zastosowaniu zapadni pojawiają się i znikają w najmniej odpowiednich momentach. Główny bohater, mówiąc o swej chorobie, przez kilkanaście minut kicha na publiczność kilogramami mleka w proszku. A jego matka (piękna i bardzo utalentowana Bibiana Beglau) musiała przez pomyłkę trafić ze sztuki Witkacego, bo bardzo przypomina jego tytułową "Matkę", czyli Janinę Węgorzewską.
Jeden z rosyjskich gości Kontaktu po obejrzeniu "Burzy" Ostrowskiego i Czechowowskiego "Iwanowa" powiedział mi: – Gdy pojawiła się tu jakaś głębsza myśl, to zaraz reżyser stara się obrócić ją w żart, by nie było zbyt poważnie. Trudno się z tym nie zgodzić. Lew Erenburg zrobił z "Iwanowa" dość zgrabny, miejscami nawet zabawny bryk. Dodał wiele scen symbolicznych, które nie zabijają ducha utworu. Tę metodę zastosował do przedstawienia małżeństwa Iwanowów (Konstantin Szelestun i Olga Albanowa). Główny bohater w jednej z pierwszych scen wyławia z basenu imponującego karpia. Początkowo cieszy się nim, potem jednak dręczy go, zabija i patroszy.