Na razie o sprawie śmierci 30-letniej ciężarnej kobiety w Pszczynie niewiele wiadomo. Prokuratura regionalna w Katowicach wstępnie ustaliła, że w przy przyjęciu na oddział wykonane badania wykazały ogólne zakażenie organizmu i podwyższoną temperaturę. Po 24 godzinach stwierdzono obumarcie płodu i wykonano cesarskie cięcie. Doszło do wstrząsu septycznego i kobieta zmarła.
W esemesach ujawnionych przez rodzinę można przeczytać, że pacjentka obawiała się o swoje życie, bała się, że jeśli dojdzie do sepsy, to już ze szpitala nie wyjdzie. Skarży się, że „lekarze przyjęli postawę wyczekującą".
Czytaj więcej
- Osobiście uważam, że w tej sprawie zawiedli słabi ludzie, działający pod presją prawa, złego prawa - powiedziała w TVN24 Jolanta Budzowska, pełnomocniczka rodziny ciężarnej trzydziestolatki, która zmarła w szpitalu w Pszczynie.
Bliscy ustami pełnomocniczki odpowiedzialnością za śmierć kobiety obarczają nie tylko szpital, ale także wydany rok temu wyrok TK, kierowanego przez Julię Przyłębską, zakazujący aborcji w przypadku stwierdzenia nieodwracalnych wad płodu. Takie były stwierdzone u dziecka zmarłej. Dlaczego lekarze nie uznali wcześniej, że życie i zdrowie kobiety jest zagrożone, co wciąż jest przesłanką dopuszczającą aborcję?
Wyrok TK nie przyczynia się do poprawy sytuacji na oddziałach położniczych ani patologii ciąży, nie powoduje, że kobiety są traktowane lepiej, ani nie pokazuje ich podmiotowości. Możliwe, że nawet umacnia patologie, z którymi spotykały się w szpitalach ciężarne. Od lat kobiety skarżą się na ukrywanie przed nimi informacji o wadach płodu czy zwlekanie, aż minie 24. tydzień ciąży, po którym terminacja jeszcze przed wyrokiem była niemożliwa.