Mało kto już pamięta 32 Afgańczyków, którzy jako pierwsi trafili na granicę na wysokości Usnarza Górnego i zostali zmuszeni do koczowania między niepuszczającymi ich dalej strażnikami Polski i Białorusi. Nasze służby przyznają, że koczowisko migrantów wciąż istnieje, ale Polska konsekwentnie twierdzi, że Afgańczycy znajdują się na terenie Białorusi.
W rozmowie z „Rzeczpospolitą" Katarzyna Zdanowicz, rzeczniczka podlaskiego oddziału Straży Granicznej, zapewnia, że „mieszkają oni w namiotach i mają stałe wsparcie od białoruskich służb granicznych". – Dostają wodę, jedzenie, odzież i drewno do palenia ognisk – przekonuje.
Słowo przeciw słowu
Na miejscu byli kilka dni temu przedstawiciele Biura Rzecznika Praw Obywatelskich
To zupełnie inny obraz niż ten, który przekazywany jest przez aktywistów z fundacji Ocalenie. Przede wszystkim nie zgadza się lokalizacja. Z rozmów telefonicznych koczujących osób z tłumaczką wynika, że służby białoruskie cały czas zabraniają im odejścia z miejsca obozowiska, bo „są na terenie Polski". – Z relacji naszej tłumaczki wynika, że ci ludzie są wciąż w tym samym miejscu – mówi Marianna Wartecka z Ocalenia. – Są bardzo głodni i chorzy. Siedzą otoczeni podwójnym płotem, od polskiej strony zajmującym całą długość tego miejsca. Od białoruskiej ogrodzenie rozciąga się w części od strony prawej, a w części od lewej, a w otwartym odcinku stoi szpaler tamtejszych funkcjonariuszy, którzy nie pozwalają im nigdzie przejść. Widoczność zasłania wielka płachta maskująca.
Jak się dowiadujemy, na miejscu byli kilka dni temu przedstawiciele Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Zobowiązani są jednak do zachowania poufności swoich interwencji. – Mamy pewne informacje, ale to, co dotyczy Usnarza, nie może być ujawniane – potwierdza Hanna Machińska, zastępczyni RPO.