Oficjalnie chodziło o to, aby nie stracić funduszy z Unii Europejskiej – bo Bruksela dopłaca tylko tym, którzy sami sfinansują część inwestycji. Dzięki kredytom mogą więc powstawać nowe drogi, boiska, baseny. Unijne dotacje nie zostaną stracone.

Ale jest też druga strona medalu. Jesienią zdecydowana większość z kilkudziesięciotysięcznej armii samorządowców będzie się starała o reelekcję. Trudno więc nie dojść do wniosku, że za hasłami rozwoju miast kryje się interes wyborczy. Tym bardziej że są miejscowości, w których już teraz ustalono, że rozpoczęte inwestycje muszą się zakończyć przed wyborczą niedzielą.

Samorządowcy liczą zapewne, że wszystko skończy się dobrze – oni zostaną ponownie wybrani, a poprawa sytuacji gospodarczej przyniesie większe wpływy do lokalnych budżetów i pozwoli na spłacenie należności. Jeśli tak się jednak nie stanie, problem radnych, burmistrzów, wójtów i prezydentów miast stanie się naszym wspólnym problemem. Bo samorządowe kredyty trzeba będzie doliczyć do długu polskiego państwa.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/03/18/pawel-czurylo-ryzykowna-gra-samorzadow/]Skomentuj[/link][/ramka]