Jak to było z "sędziami dublerami" w Trybunale Konstytucyjnym

Zjednoczona opozycja chce zacząć swoje rządy od porządkowania sytuacji w Trybunale Konstytucyjnym. Osiem lat temu od odbijania TK zaczął PiS.

Publikacja: 13.11.2023 12:37

Spór o Trybunał Konstytucyjny rozpoczął się w 2015 roku

Spór o Trybunał Konstytucyjny rozpoczął się w 2015 roku

Foto: Fotorzepa, Andrzej Bogacz

Pierwszym krokiem ma być podjęcie uchwały ws. legalności wyboru przez PiS, trzech sędziów TK w 2015 r. Projekt w tej sprawie, ma być złożony już na pierwszym posiedzeniu Sejmu. Konflikt o Trybunał Konstytucyjny rozpoczął spór o praworządność w Polsce, warto przypomnieć, jak do niego doszło.

Sędziowie sami sobie

Prof. Andrzej Rzepliński zaraz po objęciu władzy w TK nakreślił plany jego reformy. W pierwszym wywiadzie, udzielonym „Rzeczpospolitej” w styczniu 2011 r., przyznał, że najważniejszym celem jego prezesury jest napisanie nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, która polepszy jego organizację pracy, a także sprawność orzeczniczą. Deklaracja ta początkowo przeszła bez echa, nawet w środowisku prawniczym. Choć z punktu widzenia zdrowej legislacji mogła budzić poważne zastrzeżenia. Bo oto nagle sami sędziowie mieli pisać ustawę dla siebie.

9 kwietnia 2011 r., podczas dorocznego Zgromadzenia Ogólnego Sędziów TK z udziałem prezydenta Bronisława Komorowskiego, premiera Donalda Tuska i przedstawicieli najwyższych władz TK poinformował, że prace nad projektem nowej ustawy zostały zakończone. Prezes chwalił się, że TK musi przygotować bardzo dobry projekt, niczym „krawiec, który szyje garnitur dla samego siebie”. W ten sposób przygotowany w Trybunale projekt miał trafić do Sejmu jako prezydencki.

W lipcu 2013 r. projekt został skierowany do Sejmu. Miesiąc później rozpoczęły się prace legislacyjne. Powołano podkomisję nadzwyczajną. Posłowie nie spieszyli się z jej uchwaleniem. Dopiero nieoczekiwana porażka Bronisława Komorowskiego w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2015 r., który minimalnie przegrał z Andrzejem Dudą, zmieniła sytuację. Platformie zaczęło się spieszyć. W połowie maja podczas prac w komisji sejmowej do projektu ustawy zgłoszono artykuł przejściowy 135, który ustanawiał nowy termin na zgłoszenie kandydatur na stanowiska pięciu sędziów TK, zastępujących sędziów, których kadencje wygasały w 2015 r. W pracach komisyjnych aktywnie uczestniczyli przedstawiciele TK, w tym prof. Andrzej Rzepliński.

Problem w tym, że kadencje trzech sędziów wygasały w czasie VII kadencji, gdy rządziła jeszcze Platforma, natomiast dwie pozostałe – w grudniu 2015 r., czyli już po wyborach i rozpoczęciu VIII kadencji Sejmu wybranego pod koniec października. Wszelkie sondaże wskazywały w tych wyborach na zwycięstwo PiS i porażkę Platformy.

Poprawka zapewniała wybór dwóch sędziów awansem, przez stary, odchodzący układ polityczny. Łamało to obowiązujący do tej pory zwyczaj konstytucyjny. Ustawa zasadnicza nie dawała precyzyjnych wskazań co do wyboru sędziów, pozwalając na pewne interpretacje. Ukształtowana praktyka uzasadniała jednak ich wybór przez rządzącą w danej chwili większość. Miało to gwarantować, że tak wybrani sędziowie spełnią oczekiwania większości obywateli, którzy powierzyli danemu ugrupowaniu demokratyczny mandat do sprawowania władzy. Było też oczywiste, że będzie się to wiązało z preferowaniem kandydatów o określonym profilu światopoglądowym. Trudno było bowiem zakładać, że np. rządząca lewica wybierze kandydata o konserwatywnych poglądach. Od 1997 r. ta ustrojowa zasada, że wybiera ten, kto rządzi, była przestrzegana; mechanizm dawał gwarancję politycznego pluralizmu, który został w 2015 r. zaburzony. Platforma wybrała bowiem sędziów, których kadencja upływała na początku listopada lub w grudniu tego samego roku.

Poprawkę, która zrobiła wyrwę w dotychczasowych zasadach wyboru, wniósł w połowie maja 2015 r. podczas prac nad projektem ustawy poseł PO Robert Kropiwnicki. Wywołało to krytykę opozycji i jedynie pomruk niezadowolenia ekspertów legislacyjnych oraz autorytetów prawniczych. Profesor Andrzej Zoll określił taką zmianę jako niefortunną. Silniejszych reakcji było niewiele.

Podczas trzeciego czytania w Sejmie poseł Kropiwnicki tak uzasadniał konieczność wprowadzenia poprawki: (…) Istnieje ogromne zagrożenie, że Trybunał będzie zablokowany na co najmniej kilka miesięcy, przez co nie będzie mógł orzekać w pełnym składzie, nie będzie mógł podejmować decyzji i będzie dużo trudniej uzyskać ostateczne orzeczenie dotyczące konstytucyjności ustaw. W związku z tym po długich dyskusjach podjęliśmy decyzję, że lepiej, żeby jeszcze w naszej kadencji wybrać sędziów na miejsce tych, którzy kończą kadencję, właśnie po to, żeby nie zablokować możliwości pracy Trybunału (…).

Była to fałszywa argumentacja, gdyż TK mógł funkcjonować i orzekać w mniejszych składach i brak dwóch nowych sędziów przez kilka miesięcy zmieniał w jego zdolnościach orzeczniczych niewiele.

Ustawa została uchwalona. 21 lipca 2015 r. podpisał ją prezydent. Uruchomiło to mechanizm wyboru pięciu sędziów TK jeszcze w starej kadencji.

Do czego tracąca władzę Platforma potrzebowała przyspieszonych wyborów sędziów? Trybunał Konstytucyjny jest swoistym bezpiecznikiem systemu. Jest to jedyna instytucja, która może utemperować zapędy rządzącej większości. Większy wpływ na obsadę TK miał pozwolić na większą kontrolę konstytucyjną działań PiS przez ludzi światopoglądowo zbliżonych do ugrupowania tracącego władzę. Zdawano sobie też sprawę, że kadencyjny kalendarz wyborczy w TK w przyszłości układa się bardzo źle, gdyż w ciągu kolejnych czterech lat upłyną kadencje większości sędziów. A to będzie oznaczało, że nominaci nowej władzy mogą zdominować TK i zapewnić sobie w nim większość. W efekcie niezależna kontrola konstytucyjna będzie iluzoryczna. Teraz jednak, po tym wyborze całej piątki, w TK mogło zasiadać piętnastu sędziów z powołania Platformy, czyli 100 proc. składu.

PiS obawiało się z kolei, że wybór na finiszu kadencji pięciu sędziów TK z nominacji Platformy będzie oznaczał kilkuletnie sabotowanie kluczowych reform związanych z przebudową państwa – poprzez uznawanie ich za niekonstytucyjne. Partia Jarosława Kaczyńskiego miała w tym względzie złe doświadczenia. Zakwestionowanie ustawy lustracyjnej przez TK w 2007 r. było tego najlepszym przykładem. Dlatego lider PiS nie miał żadnych skrupułów, aby zaraz po wygranych wyborach odkręcić wybór Platformy.

Można postawić w tym miejscu wręcz przewrotne pytanie: Czy gdyby Platforma nie sprowokowała PiS do odbicia TK, czy i tak nie znalazłby się na celowniku ludzi z Nowogrodzkiej? Moim zdaniem było to nieuchronne. Po pierwsze, obawa przed kwestionowaniem reform przez niechętny PiS TK była w obozie władzy zbyt duża. Po drugie, gruntowną przebudowę wymiaru sprawiedliwości Kaczyński planował znacznie wcześniej. Trybunał musiał więc w sposób naturalny znaleźć się na liście instytucji prawnych, które wymagają resetu.

Czytaj więcej

Nieoficjalnie: Sejm na pierwszym posiedzeniu zajmie się dublerami w TK i aborcją

Demonstracja siły

Po wygranych wyborach PiS, który zdobył w Sejmie i w Senacie samodzielną większość, mając dodatkowo „swojego” prezydenta, dał pokaz politycznej siły, nie licząc się z nikim i z niczym. Cel był prosty: odbicie TK z wykorzystaniem wszystkich dostępnych środków. Postanowił pójść na całość.

Już dzień po rozpoczęciu nowej kadencji Sejmu posłowie PiS złożyli projekt nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, który miał zlikwidować kontrowersyjną poprawkę wprowadzoną przez Platformę w końcówce poprzedniej kadencji Sejmu. Prace legislacyjne ruszyły błyskawiczne. I już 19 listopada 2015 roku nowela została uchwalona. Prawo i Sprawiedliwość nie tylko usunęło wadliwy art. 137, ale jednocześnie zagwarantowało sobie wybór całej piątki sędziów do TK.

20 listopada prezydent podpisał ustawę, a 25 – Sejm podjął uchwałę o stwierdzeniu nieważności uchwał z października 2015 r., w których Sejm VII wybrał pięciu nowych sędziów TK. PIS nie zważało na negatywne opinie prawne czy zarzuty, że usuwając niekonstytucyjny przepis z ustawy czerwcowej, samo narusza konstytucję. Samo podpierało się ekspertyzami konstytucjonalistów, m.in. prof. Bogusława Banaszaka, które wskazywały na bezprawność uchwał wyborczych Platformy.

Konsekwencją uchwały Sejmu unieważniającej wybór sędziów przez PO była druga uchwała, podjęta 2 grudnia 2015 r., tym razem o wyborze pięciu nowych sędziów przez PiS. W ten sposób zatwierdzono wybór Henryka Ciocha, Lecha Morawskiego, Mariusza Muszyńskiego, Piotra Pszczółkowskiego i Julii Przyłębskiej. Uczyniono tak, mimo że TK wydał postanowienie zabezpieczające, wzywając posłów do niepodejmowania żadnych działań do czasu rozstrzygnięcia wątpliwości konstytucyjnych.

Równolegle Platforma, będąc już w opozycji, próbowała zapobiec tym działaniom. Na początku listopada posłowie PO zaskarżyli do TK zapisy ustawy czerwcowej, którą sami uchwalili (w starej kadencji identyczny wniosek złożył PiS, ale go ostatecznie wycofał). W ten sposób posłowie Platformy w ciągu zaledwie kilku miesięcy nabrali zastrzeżeń do konstytucyjności poprawki, którą z całą mocą forsowali w maju 2015 r., uzasadniając koniecznością uchronienia TK od paraliżu orzeczniczego.

Teraz była to jednak zagrywka taktyczna, która miała umożliwić opozycji wyjście z prawnego i politycznego klinczu. Posłowie PO, składając wniosek do TK, sami przyznali się do błędu, jakim był wybór sędziów awansem, ale pokazali teraz, że sami ten błąd naprawiają. To miało dawać im prawne i moralne racje w rozkręcającym się błyskawicznie sporze o TK.

Trybunał zaangażował się w konflikt konstytucyjny, wydając ekspresowe orzeczenia. 3 grudnia uznał, że kontrowersyjny art. 137 jest sprzeczny z ustawą zasadniczą, bo upoważnił Sejm minionej kadencji do wyboru ponadnormatywnych grudniowych sędziów. Co do trójki listopadowych wypowiedział się pozytywnie, potwierdził też ich sędziowski status, mimo że Prezydent RP nie odebrał od nich ślubowania. Wskazał, że prezydent jest obowiązany do przyjęcia ślubowania od wcześniej wybranych sędziów: Hausera, Ślebzaka i Jakubeckiego.

Andrzej Duda był nieugięty. Wspierany opiniami prawnymi bliskich obozowi władzy konstytucjonalistów, nie zamierzał tego zrobić i spotkał się z zarzutem niewykonywania wyroku TK.

9 grudnia 2015. zapadł kolejny wyrok TK. To była już wymiana ciosów. Trybunał unieważnił uchwaloną w ekspresowym tempie pisowską nowelizację ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, gwarantującą ponowne wybory sędziów. W wyroku uznał, że takie działania obozu władzy są niezgodne z konstytucją, ponieważ prowadzą do obsadzenia 15 miejsc w Trybunale 18 osobami, co jest wbrew konstytucji. Nieruszone pozostały jedynie sejmowe uchwały PiS w sprawie wyborów nowych sędziów do TK. Nie mogły być one przedmiotem kontroli konstytucyjnej, co jeszcze pogłębiło klincz.

Środowiska prawnicze dostały jednak do ręki twarde argumenty, potwierdzające bezprawność działań partii władzy. Wybrani sędziowie zostali nazwani wkrótce dublerami. Taki przydomek ukuła „Gazeta Wyborcza”.

Tak rozpoczął się niespotykany dotąd w historii III RP spór ustrojowy. Wymiana prawnych ciosów trwała blisko rok i doprowadziła do kompletnego przemodelowania relacji między władzą polityczną a sądowniczą w Polsce.

Prezes Andrzej Rzepliński i wspierający go sędziowie zostali uznani za przeciwników w politycznym starciu. Kolejnym etapem konfliktu było nieopublikowanie wyroków TK w Dzienniku Ustaw przez premier Beatę Szydło, co rodziło protesty, ale też konsekwencje. Eksperci ostrzegali, że Polsce grozi dualizm prawny i funkcjonowanie dwóch równoległych rzeczywistości prawnych. Zwłoka Beaty Szydło w publikowaniu kluczowych orzeczeń trwała dwa lata.

Konsekwencją tego sporu było oskarżanie obozu władzy o wielokrotne złamanie konstytucji. Miał ją naruszyć Sejm, unieważniając uchwałę Sejmu VII kadencji w sprawie wyboru sędziów TK, mimo braku podstaw prawnych. Prezydent, bo nie przyjął ślubowania od poprawnie wybranych sędziów, przyjmując ślubowanie od trzech sędziów wybranych nieprawomocnie (poszerzając tym skład TK do osiemnastu sędziów, mimo że konstytucja mówiła o piętnastu). I premier Szydło za nieopublikowanie wyroków TK.

W ten sposób w ciągu zaledwie kilku miesięcy stworzono polityczno-prawny fundament pod ustrojową wojnę, która doprowadziła do kolejnych wyroków podważających legalność działania partii władzy oraz uchwalenia łącznie (do grudnia 2016 r.) sześciu ustaw naprawczych, które były odpowiedzią na wyroki TK lub działania prezesa Rzeplińskiego, bo nie chciał dopuścić sędziów-dublerów do orzekania.

Kolejne orzeczenia i kolejne nowelizacje stworzyły węzeł, który coraz trudniej było rozsupłać, nawet gdyby taka była polityczna wola. Prawo i Sprawiedliwość nie zamierzało jednak zmieniać kursu.

Zachłyśnięty zwycięstwem wyborczym PiS wolał kontynuować swoją trybunalską ofensywę, nie licząc się z kosztami wizerunkowymi i zarzutami o łamanie konstytucji. Jarosław Kaczyński dobrze zdawał sobie sprawę, że wojnę o TK musi wygrać. Siła i możliwości władzy ustawodawczej do kreowania rzeczywistości prawnej były nieporównywalnie większe w zdominowanym przez jedną opcję Sejmie niż w reaktywnie działającym TK. Gdy ten uznawał jedną nowelę PiS za niekonstytucyjną, w jej miejsce pojawiała się kolejna.

Pod koniec grudnia 2016 r. prezes Rzepliński odszedł po zakończonej kadencji, a prowadzone polityczno-prawne manewry doprowadziły do nominowania na jego miejsce sędzi Julii Przyłębskiej, która miała stać się wkrótce synonimem politycznego podboju TK i uległości wobec władzy zasiadających w nim sędziów. Z czasem media, środowiska prawnicze i opozycyjne ochrzczą TK mianem Trybunału Julii Przyłębskiej, co będzie manifestacją nieuznawania tej instytucji za niezależny sąd konstytucyjny.

Spór o TK nie tylko przeorał polską rzeczywistość ustrojową, ale też doprowadził do bezprecedensowego angażowania się instytucji zagranicznych w ocenę praworządności w Polsce. Sam PiS na początku rządów sprowokował ich obecność. 23 grudnia 2015 r. ówczesny szef MSZ Witold Waszczykowski poprosił Komisję Wenecką o opinię w sprawie dwóch „naprawczych” projektów ustaw, które miały wprowadzić nowe zasady organizacji pracy TK,

Komisja Wenecka zwróciła uwagę na zagrożenie fundamentalnych standardów demokratycznych. Wymowa tej opinii dostarczyła paliwa do dalszej walki politycznej w kraju. Była to też zachęta dla opozycji i środowisk prawniczych do korzystania z takiej formy prawnego i politycznego wsparcia, również ze strony instytucji unijnych, które poczuły się zaproszone do oceniania polskiego porządku prawnego, a później wręcz do ingerowania w toczący się spór.

Czytaj więcej

„Dublerzy” w Trybunale Konstytucyjnym zakwestionowani przez Trybunał w Strasburgu

Krajobraz po bitwie

Roczna bitwa o TK sprawiła, że ta jedna z najważniejszych instytucji prawnych w Polsce została pogruchotana. PiS mimo wielu zarzutów o łamanie zasad państwa prawa było konsekwentne i wojnę o TK wygrało w grudniu 2016 r., kiedy prezesem przestał być prof. Andrzej Rzepliński. Koszty tej wojny były jednak ogromne. A determinacja i bezwzględność tej operacji zaszokowała nawet część elektoratu PiS. Partia ta nie tylko rozkręciła destrukcyjny spór ustrojowy w Polsce, ale też poniosła ogromne straty wizerunkowe za granicą – została oskarżona o ciągoty autorytarne. Spór ten od samego początku nie był czarno-biały. Nie było tu wyłącznie napastników i napadniętych. W tym sporze najważniejsza była polityka, a nie litera prawa, która stała się tylko orężem. Oczywiście TK od zawsze naznaczony był politycznym piętnem. Sprzyjał temu mechanizm zgłaszania kandydatów i wyboru sędziów przez Sejm, który pozwalał budować polityczne wpływy.

Jarosław Kaczyński przeprowadził swój polityczny plan, skutecznie wykręcając konstytucyjny bezpiecznik, jakim był TK. Nie tylko zneutralizował instytucję, która zagrażała poczynaniom partii władzy, lecz także zaprzągł ją do politycznej machiny.

Zresztą tego swoistego sojuszu Kaczyński nawet nie ukrywał, mówiąc w wywiadach m.in. o towarzyskich relacjach z prezes TK Julią Przyłębską jako „towarzyskim odkryciu" . Również ona sama, nie ukrywała wsparcia dla partii władzy. Decydując się na wejście do TK i objęcie fotela prezesa, musiała się spodziewać, że nie stanie na czele niezależnego sądu konstytucyjnego. PiS nie przewidywało bowiem na tym stanowisku kogoś niezależnego – byłoby to zbyt daleko posunięte ryzyko.

Dziś, z perspektywy czasu, jest jasne, że opanowanie TK było częścią szerszego planu. Bez wykręcenia tego bezpiecznika, strzegącego ukształtowanego w latach 90. trójpodziału władzy, radykalne reformy, które później forsował PiS, byłyby nie do przeprowadzenia. Mimo posiadania większości sejmowej zdolnej do samodzielnych zmian ustaw i prezydenta z własnego obozu istniało ryzyko, że TK skutecznie pokrzyżuje plany urzeczywistnienia nowej wizji państwa i prawa Kaczyńskiego.

Czytaj więcej

"Trybunał do naprawy. Nie obejdzie się bez usunięcia dublerów"

Pierwszym krokiem ma być podjęcie uchwały ws. legalności wyboru przez PiS, trzech sędziów TK w 2015 r. Projekt w tej sprawie, ma być złożony już na pierwszym posiedzeniu Sejmu. Konflikt o Trybunał Konstytucyjny rozpoczął spór o praworządność w Polsce, warto przypomnieć, jak do niego doszło.

Sędziowie sami sobie

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konsumenci
Sąd Najwyższy orzekł w sprawie frankowiczów. Eksperci komentują
Prawo dla Ciebie
TSUE nakłada karę na Polskę. Nie pomogły argumenty o uchodźcach z Ukrainy
Praca, Emerytury i renty
Niepokojące zjawisko w Polsce: renciści coraz młodsi
Prawo karne
CBA zatrzymało znanego adwokata. Za rządów PiS reprezentował Polskę
Aplikacje i egzaminy
Postulski: Nigdy nie zrezygnowałem z bycia dyrektorem KSSiP