Transport i budownictwo, a teraz w coraz większym stopniu także przemysł przetwórczy i rolnictwo – to sektory, w których pracodawcom mocno się już daje we znaki wywołany przez rosyjską agresję na Ukrainę deficyt pracowników, czyli mężczyzn. W kwietniowym badaniu GUS co trzecia firma produkcyjna twierdziła, że niedobór wykwalifikowanych pracowników jest dla niej barierą w działalności, a w budownictwie i transporcie takich wskazań było 40 proc.
Niedobory kadrowe nasilą się w najbliższych tygodniach, w czasie tzw. wysokiego sezonu w pracy tymczasowej. Wtedy firmy odczują brak nie tylko ok. 80–100 tys. Ukraińców, którzy po wybuchu wojny wyjechali, by bronić swojego kraju, ale też setek tysięcy sezonowych pracowników z Ukrainy, którzy w tym roku nie przyjadą na saksy do Polski.
Chociaż część wakatów można wypełnić, zatrudniając uchodźczynie z Ukrainy (wiele firm stara się dostosować dla nich stanowiska zajmowane wcześniej przez mężczyzn), lecz nie zawsze będzie to możliwe.
Przybywa Gruzinów
Jak oceniają szefowie agencji zatrudnienia, polscy pracodawcy będą teraz musieli znacznie częściej niż w 2021 r. sięgać po robotników i specjalistów z innych państw, w tym z Zakaukazia, Azji czy Ameryki Południowej. – Wobec braku mężczyzn z Ukrainy na polskim rynku pracy rekrutacja kandydatów z tych kierunków staje się wręcz kluczowa dla szeregu polskich firm, zwłaszcza w branży budowlanej i transporcie – twierdzi Andrzej Korkus, prezes EWL.