Dole i niedole Ryszarda Kalisza, Wojciecha Olejniczaka, Bartosza Arłukowicza to główne doniesienia z SLD. Można odnieść wrażenie, że treścią życia tej partii jest poszerzanie władzy przez jej lidera i tłamszenie wewnętrznej opozycji.
Do pewnego stopnia tak się dzieje, ale dziś co innego zajmuje Grzegorza Napieralskiego. Lider Sojuszu dzięki dobremu wynikowi w wyborach prezydenckich uwierzył, że skończył się stary koszmar, czyli możliwość pozbawienia go przywództwa. Skupił się więc na nowym celu – powrocie do władzy. Oczywiście w granicach możliwości, czyli chodzi mu o współrządzenie w koalicji z Platformą.
Poligonem współpracy jest już TVP. Ale pierwszym realnym podejściem będą wybory samorządowe. SLD liczy na ok. 20 proc. głosów. Dzięki temu będzie cennym koalicjantem w kilku sejmikach wojewódzkich.
Następny cel Napieralskiego to koalicja rządowa z PO po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Już teraz niektórzy działacze Sojuszu schlebiają swojemu liderowi, mówiąc mu, że byłby świetnym wicepremierem.
Wiąże się z tym charakterystyczne zdarzenie, które miało miejsce tuż przed sobotnią konwencją SLD. Grzegorz Napieralski był świeżo po spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem. Władze partii ustaliły więc, że na konwencji lider SLD wygłosi łagodne przemówienie, gdyż przecież „nie może walić, bo się ułożył z Tuskiem”. A dla podkreślenia opozycyjności Sojuszu podjęto decyzję, że ostre antyrządowe przemówienie wygłosi ktoś inny. Padło na Marka Wikińskiego.