Potem takich ostrzeżeń było jeszcze kilka. TAWS wręcz krzyczał, że samolot jest za blisko ziemi. Dlaczego piloci to ignorowali? Być może dlatego, że lotniska smoleńskiego nie było w bazie systemu, co spowodowałoby błędne wskazania. Dziś wiadomo, że ostrzeżenia były prawdziwe, a załoga powinna już po pierwszym sygnale poderwać maszynę.
O 8.40, czyli kilkadziesiąt sekund po pierwszym sygnale TAWS, mjr Arkadiusz Protasiuk zdecydował: „Odchodzimy”. Drugi pilot to potwierdził.
Przez następne 14 sekund nic się jednak nie dzieje. W kabinie tupolewa panuje cisza, a samolot dalej się zniża, zamiast zacząć się wznosić. Ten moment to jedna z największych tajemnic lotu. Niewątpliwie wskazuje na błąd załogi, która w ostatniej fazie lotu korzystała z autopilota.
Dlaczego? Była gęsta mgła, ziemia w dole niewidoczna, a na prymitywnym lotnisku nie było ILS. Były jedynie radiolatarnie, ale ich też nie było widać. W tych warunkach Protasiuk mógł uznać, że to bezpieczniejsze lądowanie. Było jednak inaczej.
– Dowódca tupolewa powiedział „odchodzimy”, a chwilę później mógł wcisnąć odpowiedni przycisk, co powinno spowodować poderwanie samolotu. Jednak reakcji nie było. Być może dlatego, że autopilot w takiej sytuacji działa tylko wtedy, kiedy lotnisko jest wyposażone w system ILS. A w Smoleńsku go nie było – uważa kpt. Robert Zawada, doświadczony pilot, sejmowy ekspert.
Czy załoga zastygła w bezruchu zdumiona, że samolot nie reaguje i nie zaczyna się wznosić? To bardzo prawdopodobne. – Kiedy pilot podjął decyzję „odchodzimy”, powinien wyłączyć autopilota, przejść na sterowanie ręczne i wykonać czynności powodujące odejście na drugi krąg – tłumaczy Zawada.
Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, mówią, że w czarnych skrzynkach nie zapisał się ślad potwierdzający włączenie przycisku. Ale czy w ogóle ten manewr mógł się w skrzynce zapisać? Może to wyjaśnić planowany eksperyment na identycznym tupolewie, którego przeprowadzenie jest rozważane.
Piloci, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że włączenie autopilota było błędem polskiej załogi. Samolot mógłby na nim zejść najwyżej do 100 metrów, nie niżej. A tak było.
W tej fazie lotu, błąd popełnia także rosyjski kontroler. Mjr Ryżenko za późno wydaje komendę „horyzont 101”, czym wzywa załogę do wyrównania lotu i przerwania podejścia do lądowania. Spóźniona komenda może wynikać z niedoskonałości przestarzałego sprzętu. Kontroler przyznał, że krzyknął „horyzont”, gdy z ekranu radaru zniknął znacznik samolotu.
Niewątpliwie Ryżenko zareagował zbyt późno. Pilot samolotu znajdującego się ok. 10 metrów nad ziemią nie miał szans poderwać go do góry.
- Wystartowali mimo braku niezbędnych danych na temat pogody i lotniska w Smoleńsku;
- Choć warunki wykluczały lądowanie, obniżali lot, nie podając przy tym wieży informacji o wysokości, na jakiej się znajdują;
- Pozwolili, by do kabiny weszły osoby postronne;
- W ostatniej fazie lotu korzystali z autopilota, a na prymitywnym lotnisku powinni sterować ręcznie;
- Lekceważyli ostrzeżenia TAWS, że są za blisko ziemi.
- Mimo fatalnych warunków nie zamknęli lotniska;
- Podawali nieprawdziwe dane o pogodzie;
- Przekazywali błędne informacje, że samolot jest na właściwym kursie i ścieżce;
- Za późno kazali przerwać procedurę lądowania;
- Pozwolili, by w wieży była co najmniej jedna osoba nieuprawniona.
10 kwietnia 2010 r. Tu-154M wyleciał z warszawskiego lotniska Okęcie o godz. 7.27 (z prawie półgodzinnym opóźnieniem). Na pokładzie było 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński. O godz. 8.41 samolot rozbił się kilkaset metrów przed pasem startowym lotniska Smoleńsk-Siewiernyj.